Wyjście

12 4 0
                                    

24 sierpnia 2023 roku

- Wszyscy gotowi - powiedziałem z dumą w głosie 

- Tak - odpowiedziała grupa

Odkręciłem właz i jako pierwszy opuściłem bunkier, chwile potem każdy już był na dworze.

- Maski na twarz. - powiedziałem

- Może kombinezonów tyle nie mamy ale masek już tak.  - dokończył

Przez ten czas nie miałem jak sprawdzić godziny, lecz, jedynie na początku tego wszystkiego Dorian mi oddał swój zegarek przy tym mówiąc:

- Mi się już nie przyda, ale tobie na pewno

Teraz patrzę na ten zegarek, od kilku lat jest rozładowany, więc godziny nie sprawdzę. Ale sądząc o tym pięknym wschodzie słońca sądzę, że jest siódma rano.

- Marcus, Marcus żyjesz. - powiedział mi znany głos

Lecz ja byłem za bardzo wpatrzony w piękny wschód słońca.

- Sam tego chciałeś. - i uderzyła mnie postać w twarz

- Żyje, żyje tylko się zamyśliłem - odpowiedziałem szybko

- Nie ma na to czasu miałeś pięć lat na to, to co robimy? - spytał się Scott

- Jeśli są tu drapieżniki to na pewno muszą jeść mięso czyli ludzi lu...

- Lub innych drapieżników. - dokończył pobieżnie

- Po prostu musimy znaleźć jakiś ludzi.

Wyszliśmy na otwartą przestrzeń. Niskie domy i dużo dróg, było cicho dopóki nie zobaczyli dwóch cieni. Obejrzałem się w górę i zobaczyłem dwójkę latających potworów, Te same jak tamte którego widziałem rok temu na dachu, tylko te miały bardziej opierzone skrzydła. Od razu pobiegliśmy do pierwszego lepszego domu. Drzwi były zamknięte ale otworzyłem je strzałem z karabinu w zamek. Wbiegliśmy do środka i schowaliśmy się w pomieszczeniu bez okien.

- To wszystko twoja wina Marcus! - krzyknął Kevin

- Nie wiedziałem, że to takie agresywne monstra. - odpowiedziałem byle się odczepił

- Słyszycie to? - przerwała im kłótnie Andrea

- Co ?

- Ciszę, to znaczy, że sobie odleciały.

- Aaa, a nie lepiej jeszcze chwilę poczekać i rozejrzeć się 

- Dobry pomysł 

Wyszedłem z pomieszczenia bez okien i rozejrzałem się po reszcie domu, każde pomieszczenie było puste, żadnych mebli itp. Jedynie w salonie był ciężki stół którego nie dało się zabrać, a na nim kartka. Wziąłem ją do ręki i zacząłem czytać.

- Kochanie jeśli to czytasz to znaczy, że jeszcze nie wróciłem. Wyszedłem po zapasy i po to by znaleźć jakiś ludzi podobne na placu wolności jest osada z ochroną, więc postanowiłem sprawdzić co tam jest. Jeśli wrócę to udaj się za zachód. Kocham cię.                 
                                                                 Twój mąż Anton

Schowałem kartkę do kieszeni i oznajmiłem grupę.

- Dobra trzeba się już zbierać.

Bez słowa gęsiego wyszliśmy na dwór.

- Idziemy na zachód i trzymajcie się blisko domów.

Wszyscy kiwnęli głową i poszliśmy w wyznaczonym kierunku. Nie minęło dużo czasu jak znów słyszeliśmy skrzeki tych zmutowanych ptaków, jeden leciał nisko więc wszyscy instynktownie położyli się na ziemi ale Scott nie zdążył i został złapany przez mutanta.

- Strzelajcie w mutanta - krzyknąłem

Wszyscy zaczęli strzelać do ptaka i ten po chwili puścił Scott-a z dziesięciu metrów.

- Kurna Scott!

Podbiegłem do niego ale ten tylko jęczał i majaczył.

Ptak zrobił krąg i znowu leciał na nas.

- Na ziemie!!! - usłyszałem nie znamy mi głos

Ale go po słuchałem, padłem na ziemie jak placek i wypatrywałem tego kto krzyczał. Nagle zza domu wystrzelił harpun i grad strzał, wszystkie trafiły w potwora który od razu runął na ziemie. Z drugiej strony wyskoczył mężczyzna ubrany w zbroje i maskę przeciw gazową.

Rzucił się na stwora z powietrza z maczetą w ręku i wbił mu ją w głowę, wyjmował ją i znów wbijał puki potwór przestał się miotać.

- Hej ty nie za gorąco ci w tym kombinezonie?  - powiedział mężczyzna z mną.

- Co to ma do tego? - odpowiedziałem z lekkim wyrzutem

- Dobra jak nie chcesz mile rozmawiać to nie, ale przy raporcie musisz złożyć zeznania.

- Jakim raporcie

- Aaa ty nie kumaty, zwiemy się Legion Orła i właśnie was uratowaliśmy przed gryfem... Wstawaj.

Podał mi rękę i wstałem.

- Macie jakieś schronienie czy coś w tym stylu, bo mamy rannego tam leży? - powiedziałem wskazując na leżącego Scott-a.

- Medycy mamy rannego! - krzyknął mężczyzna.

Zza domu wyszło czterech mężczyzn z noszami ubranych na na pomarańczowo z wizerunkiem orła na piersi.

- O to lekarzy też macie. - oznajmiłem pytająco.

- A chcesz zobaczyć całą naszą osadę na placu wolności? - spytał przywódca

- Oczywiście! - odpowiedziałem z entuzjazmem

- A poza tym mów mi Anton.


Droga ku zagładzie Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz