Początki zawsze są trudne

7 2 0
                                    

Po drodze mijaliśmy inne posterunki. Nie widziałem nic szczególnego w mieście, brzydka i gnijąca metropolia po prostu. Nie wiedziałem jak teraz wyglądał plac wolności ostatnio gdy tam byłem to było to opanowane przez ludzi w biało-niebieskich zbrojach, a teraz gdy patrzę na ludzi siedzących nie daleko mnie to nic do poprzedników ich nie porównuje. Wojskowe kurtki i spodnie ochraniacze na kolanach, wielkie czarne buty i co trzeci miał na głowie maskę przeciwgazową.

Chyba już dojeżdżaliśmy, bo nasz pojazd zwalniał a ja tylko widziałem widok z lewego okna.

- Wysiadać nowi! - krzyknął jeden z legionistów

Po kolei wychodziliśmy z pojazdu. Mężczyzna ubrany jak jego pobratymcy patrzył się na nas ale najbardziej na Andreę.

- Dwóch młodych i jedna ładna kobieta, będzie ciekawie.

Podszedł do nas jeszcze jeden mężczyzna znacznie starszy.

- Witajcie nowi przyjaciele nazywam się Józef, a to przed czym stoicie to jest wejście do placu wolności. Oprowadzę was po placu, a potem wybierze cię sobie zajęcie. - powiedział stary

- To ja wracam na posterunek. - powiedział ten który nas wypuścił z pojazdu

Legionista wsiadł do pojazdu i znikł za zakrętem.

- OTWORZYĆ BRAMĘ! - krzyknął ochrypłym głosem Józef

Po chwili otworzyła się wielka brama wszędzie stali mężczyźni w wojskowych przebraniach i znakach orła.

Weszliśmy na teren placu, brama została zamknięta i Józef zaczął nas oprowadzać.

- Każdy kto został uratowany, przyjęty do legionu lub chce tu mieszkać musi się odpłacić jakimś zajęciem.

- Jakimi zajęciami? - spytałem się

- Od zabijania potworów po naprawianie kurtek, to drugie to raczej zajęcie dla kobiet. - powiedział to patrząc na Andreę

- Co jeśli będziemy chcieli odejść?

- W każdej chwili możecie to zrobić, ale w waszym przypadku był by to bardzo zły pomysł.

- Czemu?

- Po pierwsze nie macie broni, a po drugie na zewnątrz nie ma cię dostępu do aparatury pod którą jest podczepiony wasz przyjaciel. Chcecie go zobaczyć?

- Oczywiście.

Jakiś czas później byliśmy w budynku przerobiony na szpital. Wszędzie biegały lekarki i lekarze. Czasami żałuje, że nie zostaliśmy pod ziemią.

- Tutaj się z wami żegnam, wasz przyjaciel jest ma pietrze w sali numer pięć. - powiedział Józef

Posłuchałem się jego rad i chwile potem byłem z grupą przed pokojem numer pięć. Zapukałem do drzwi nie zawołał: proszę wejść. Czy coś w tym stylu. Więc cicho i powoli otworzyłem drzwi.

Na miękkim łóżku leżał Scott nie przytomny podłączony do aparatury. Tylko to go chyba trzymało przy życiu. Koło niego na krześle siedział załamany człowiek w fartuchu.

- Proszę pana co z nim jest

Lekarz spojrzał na mnie, po chwili wstał i otarł oczy rękawem.

- Widzisz chłopcze jestem stary ale mądry i jako jedyny umiem tu kogokolwiek wyleczyć ale on ma krwotok wewnętrzny i wątpię, że do jutra przeżyje. To już będzie ósma osoba w tym tygodniu.

- Na pewno jest jakiś sposób by go uratować!?

- Nie ma i to jest czas by się z nim pożegnać.

Lekarz opuścił sale i zostawił mnie, Kevina i Andreę z Scott-em

- Scott słyszysz mnie? - spytałem go

- Słyszę i słyszałem, że jutro mnie tu nie będzie. - odpowiedział ochrypłym głosem

- To moja wina nie powinienem was wyprowadzać na powierzchnię i...

- Nie obwiniaj się nikt nie wiedział co nas tutaj czeka.

- Ale to moja wina!

- Żegnaj i nie zapomnij o mnie przyjacielu.

Zamknął oczy i z aparatury wydobywał się głos iiiiiii, a ja nic nie mogłem zrobić.

- Marcus, Marcus wstawaj do cholery wezwij kogoś MARCUS

Nic nie słyszałem ani nic nie słuchałem byłem w transie póki nie dostałem z liścia w twarz.

Ocknąłem się byłem w jakimś pomieszczeniu z paroma łóżkami, a na jednym z nich był Kevin.

- Wstałeś już to trzeba jakieś zajęcie znaleźć, bo darmozjadów tu nie trzymają.

- Jakie zajęcie?  O czym ty gadasz? Gdzie jest Scott?

- Nie wiem ale chyba już więcej nie pociągnie.

Droga ku zagładzie Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz