XXVII

3K 83 4
                                    

Dom Jake'a jest cały z drzewa. Drewniane deski i dach, dużo drzew dookoła, drewniane framugi i patio. Ma w sobie urok, ale przypomina mi te domy z typowych horrorów. Jakby zaraz miał się w okolicy pojawić morderca. Nie sądziłam, że Jake mieszka tak daleko od wszystkich nas. Po prostu świetne miejsce do pastwienia się nad Travisem, zwłaszcza, że rodziców Jake'a nie ma.

Schodzimy do drewnianej piwnicy obitej deskami (kto by się spodziewał). Wewnątrz jest duszno i ciemno, jest dużo miejsca, chociaż wszędzie leżą jakieś rupiecie. Na skórzanym, zakurzonym fotelu Josh sadza Travisa. Od początku całej tej akcji wciąż nachodzą mnie mroczne myśli, że ten plan się nie powiedzie, lub co gorsza – ten idiota nie ma z tym nic wspólnego. Albo co jeszcze gorsze – Mike siedzi sobie teraz w domu i nie ogarnia dlaczego nikogo nie ma. To może był zbyt pochopny wniosek. Przestraszyłam się, zrzuciłam całą winę na burdel, a teraz... nie mam pewności czy to prawda. Mogliśmy wezwać policję, ale co racja to racja – w tym chorym świecie policja nie zainteresuje się dorosłym chłopakiem, którego nie ma od dwóch godzin w domu. Mam ochotę uderzyć głową o jakąś starą lampę, która leży w rogu. Zanim Nathan podnosi pięść, aby walnąć Travisa w twarz, która ledwie zdążyła się zagoić po Mike'u, powstrzymuję go. To koszmarne, jak bardzo się zmieniłam. Chciałabym wybić mu teraz zęby, ale nie potrafię. DLACZEGO JESTEM TAKĄ DOBRĄ OSOBĄ?!

- Co jeśli... to wszystko... - wzruszam ramionami. Sama nie wiem co chcę powiedzieć. – Może on nic nie wie... Nic nie przemyśleliśmy, nie wzięliśmy pod uwagę innych wyjść. To było głupie, przecież...

- Nie rozmyślaj się teraz, gdy mam szansę przyjebać komuś, kto cię skrzywdził.

- Pamiętaj, że on cię zgwałcił. – Nakręca mnie Josh. On zawsze to robi. Chce, żebym była wściekła na Travisa i pozwoliła go pobić. Ale moje jebane, wielkie serce nie pozwala. Ten oszołom może być w sprawie Mike'a niewinny.

- Za szybko podjęliśmy decyzję. Boże, zachowujemy się jak dzieci. Powinniśmy odczekać...

- Jak możesz go bronić? Zgwałcił cię, dosypał ci pigułki gwałtu. Rav, wiem, że wiesz. On nie jest niewinny. Mike może leżeć teraz u siebie w łóżku i jeść czipsy. Albo leżeć martwy w rowie, bo jego – wskazuje z obrzydzeniem na Travisa. – ludzie go załatwili. Jeśli nie masz pewności zadzwoń na telefon Mike'a.

Nie mam już więcej argumentów. Byt mocno przeraża mnie wizja Mike'a leżącego w rowie. Może da się wyciągnąć z tego buca wszystkie informacje bez zbędnego bicia po ryju. Wzdycham i w tej właśnie chwili nasz gość otwiera ospale oczy. Pamiętam jak po pigułce było mi źle. Ledwie kontaktowałam, potem zrzygałam się na deszczu, ale po tym poczułam się lepiej. Jeżeli on puści pawia mam nadzieję, że obrzydzę się na tyle, iż przestanę go bronić. Ygh... Nie powinnam go w ogóle bronić.

- Co się... - mruczy i odchyla głowę na bok, jakby miał zaraz puścić pawia. Odwracam się i słyszę obrzydliwy bełt, po którym następuje plasknięcie na podłogę czegoś oślizgłego. Josh i Jake klną, Lily zasłania usta rękoma, żeby sama nie zwymiotowała, a ja patrzę jak Travis odzyskuje przytomność i kontrolę nad ciałem. Gdy Jake wyciera to paskudztwo wzrok naszego więźnia pada na mnie. Wygląda na przerażonego. To chyba dobry znak. Skoro się czegoś boi z pewnością się czegoś obawia. Coś ukrywa.

W ułamek sekundy moja niepewność pryska. Podchodzę do niego odważnym krokiem i wreszcie czuję nienawiść. Przez tak długi czas nie żywiłam do nikogo tak potężnego uczucia. To pewnie dlatego byłam miła.

- Cześć Travis. – Mówię. Nawet nie próbuje wstać. Widzi, że jest nas więcej. Wie, że mamy świadomość, że on sam nie ma pojęcia gdzie się znajduje. Zdaje sobie sprawę z tego, że jest w tym momencie w dupie.

NiewiniątkoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz