Rozdział 2

4.4K 382 248
                                    

Patrzył na mnie, chyba nie wiedział co powiedzieć. Zmarszczył brwi, a potem wytrzeszczył oczy. Chyba zauważył.

- Deku...? - Zapytał niepewnie. Zaśmiałem się.

- Nie, Święta Teresa. - Skrzyżowałem ręce na piersi. Kacchan wyraził swoje niezadowolenie spluwając gdzieś na bok. Flejtuch.

- Czego tu szukasz?

- Mógłbym cię spytać o to samo. - Parsknąłem. Jego wyraz twarzy sprawiał, że najchętniej potarzałbym się po podłodze śmiejąc.

- Deku... - Brzmiał jakby się ładował...? Wybuchnie?

- Tak mnie zw... - Nie dał mi dokończyć.

Uderzył mną o ścianę. Złapał za krawat i lekko podniósł. Patrzyłem na niego z góry.

- Przykmnij się! Co ty sobie myślisz?! Że będę tak sobie z tobą gadał?! Nie widziałem cię 6 lat, a ty stałeś się zły?! Zabije cię jebany śmieciu! - Puścił mnie.

Uśmiechnąłem się.

Nic się nie zmienił.

Poprawiłem krawat, otrzepałem się.

- Nie jestem już tym samym Deku sprzed 6 lat. - Schowałem ręce do kieszeni i zacząłem chodzić po alejce okrażając Kacchana. - Troszeczkę się zmieniłem wiesz? Przede wszystkim...

Fioletowa strużka ognia wyleciała z mojej ręki. Poleciała prosto na Kacchana, a ten odskoczył na bok. Spojrzał na mnie pytająco.

- Co to za beznadziejne efekty? Że niby jakiś laser ma mi przeszkodzić?

- GHAHAHHAHAHA - Tym razem wypuściłem tyle ognia, ze spokojnie zjarałbym paru ludzi.

Zobaczyłem jak blondas wychodzi lekko osmolony. Kaszle. Nic dziwnego, ten ogień jest tylko troszeczkę trujący. Odrobinkę.

Żartuje, trucizna odpala się tylko wtedy, kiedy tego chce. A teraz chciałbym się trochę pobawić.

- Ojejciu... Nie zauważyłem, że był tu ktoś jeszcze. Jaka tragedia! - Pochyliłem się nad zdechłym szczurem i złapałem go za ogon. - Biedaczek. Pal się w piekle.

Poczułem ciepło niebezpiecznie zbliżające się w moim kierunku. Kacchan mnie zaatakował.

Zabolało.

Jest silny.

- Aha. - Powiedziałem krótko i wytarłem twarz rękawem. - Tak się chcesz bawić, huh? - Naciągnąłem rękawiczki. - Let's play Kacchan!

Blondyn spojrzał na mnie pytająco, jakby nie do końca zrozumiał o co mi chodzi. Aż tak z nim źle?

Uśmiechnął się lekko, strzyknął palcami, zaczął się rozciągać jakbyśmy mieli się pobawić na jakimś małym ringu. Tak ich uczą w UA?

- To takie żałosne... Rozciągasz się do walki ze mną?

- Zdychaj. - To mówiąc wypuścił z ręki kilka pocisków. Nie zdołałem uniknąć wszystkich, ale co to ma w ogóle być? Lekko mnie tylko drasnął. Mam nadzieje, że się nie powstrzymuje.

Oddałem atak, który - wcale się tego nie spodziewałem - nie zrobił mu absolutnie nic.

- Heh, to zabawne. - Powiedziałem, jednocześnie skupiając się na przewidzeniu kolejnego ataku Kacchana. Zaatakuje z prawej. Wcale tego nie przewidziałem!

- Co cię tak bawi zasrańcu?! - Skierował prawą rękę w moją stronę.

Odsunąłem się na lewo, poczułem dość przyjemne ciepło płynące od jego pocisków. Żałosne... Teraz zaatakuje z lewej. Jest taki przewidywalny...

- Co mnie tak bawi? To, że nic się nie zmieniłeś...

- Co masz na myśli?! - Powróciłem na swoją dawną pozycje, bombardował z lewej.

- Atakujesz tak samo, odzywki te same... Kacchan, co się stało?! Myślałem, że jesteś silniejszy! - Teraz mam dwie opcje. Albo zaatakuje z prawej, albo pobiegnie prosto na mnie.

- AAAAKEJJDJWKWJDKQ - Ups...

Bakugo zaczął biec w moim kierunku, był wściekły jak nigdy. Ojojoj... Cóż ja teraz pocznę?

Złapał mnie za szyje i podciągnął do góry. Nie szarpałem się, czekałem cierpliwe co zrobi. Oddychał głęboko, prawdopodobnie próbował się uspokoić.

- Nie mów, że się poddajesz! Znowu wygrałem?! To ty się nie zmieniłeś zasrańcu! Nadal jesteś beznadziejny! Zdychaj! Umieraj!

- Kacchan! Proszę, nie rób tego! - Złapałem go za rękę, którą trzymał moją szyje. To takie żałosne...

- Przestań! Ogarnij dupsko Deku! I ty masz prawo nazywać się złoczyńcą?! JESTEŚ BEZNADZIEJNY! ZDYCHAJ!

Wybuch.

Uderzył mną o jeden ze śmietników w alejce. Leżałem i nie ruszałem się. Czekałem.

- Pierdolony Deku. Znowu wygrałem! Jesteś taki słaby! - Zaczął się oddalać.

Nie wytrzymałem.

Wybuchłem głośnym śmiechem.

- GHAHAHHAH! - Otarłem łzę - Wiesz co jest najważniejsze w byciu złym? Wiedza, jak u d a w a ć.

Bez wachania rzuciłem się na Kacchana i tym razem to ja spowodowałem wybuch. Tym razem to ja rzuciłem przeciwnikiem. I tym razem to ja odszedłem.

Tym razem, przeciwnik nie wstał.

***

Wróciłem do domu. Wszyscy już wrócili ze swoich przechadzek po mieście.

Gdy otworzyłem drzwi, wszystkie oczy były skierowane w moim kierunku.

- Deku ty krwawisz! - Toga podbiegła do mnie i spojrzała na mnie tym wzrokiem. Co jest z nią nie tak?

- Nie, nie dam ci mojej krwi. - Powiedziałem, i wytarłem czerwoną maź w rękaw. Zdjąłem buty i poszedłem do salonu.

- Co żeś odwalił tym razem? - Zapytał Dabi. Jakim tym razem? Przecież rzadko zdarza mi się wracać pobity... Przynajmniej ostatnio.

- Eee tam, to nic ważnego. Spotkałem po prostu kogoś, kto bardzo mi przeszkadzał. W każdym calu. A szczególnie, że zabierał mi powietrze z którego korzystam.

- Chcesz powiedzieć, że się biłeś? - Zapytał Shigaraki Tomura.

- Nie, poszedłem kupić pączki, ale w cukierni wybuchł pożar. No biłem się no.

- Pff... Nasz mały Deku dorasta! - Himiko przytuliła mnie i poczochrała mnie po głowie.

Jak ja ich wszystkich nienawidzę.

Spędziliśmy wieczór oglądając jakieś durne filmy, śmiejąc się, Toga płakała bo jakiś typ nic nie wnoszący do fabuły umarł, Dabi i Tomura jak zwykle się kłócili (tym razem o pilota), a Kurogiri miał wszystkich w dupie i czytał gazetę.

Wszyscy poszli spać, a ja miałem małe trudności, bo poparzenia troszkę bolą.

Wszyscy za jednego || villain dekuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz