Alexander Hamilton zawsze uważał się za człowieka porządnego, jako dzieciak nie sprawiał problemów wychowawczych, choć nie miał na to zbyt czasu. Z powodu odejścia ojca oraz śmierci matki już jako dzieciak zaczął pracę, mimo wszystko doskonale sobie radził ze wszystkimi trudnościami, jakie napotykał. Jego problemy ponownie rozpoczęły się, gdy postanowił rozpocząć studia, a dokładniej - gdy poznał swoich współlokatorów, byli to bowiem niejacy Aaron Burr, Thomas Jefferson oraz James Madison. Ci nieszczęśnicy nie mieli pojęcia, że swoim zachowaniem oraz zwyczajami rezerwują sobie miejsca na "liście osób do zabicia Alexandra Hamiltona". To przez mieszkanie z nimi, system wartości oraz ambicje Alexa zawrotnie się zmieniły. Ale powróćmy do chwili obecnej...
Alex liczył, że ten dzień będzie mógł zaliczyć do spokojnych i owocnych, naiwny człowiek. Jego nieszczęścia zaczęły się dokładnie o godzinie dziewiątej piętnaście, kiedy to obudziło go kasłanie Jamesa, bowiem chłopak ten był wiecznie chory, nikt nie wiedział dlaczego, jednak zobaczenie go niezakatarzonego, lub niedzierżącego chusteczki w dłoni można było porównać z Bożonarodzeniowym cudem, mającym miejsce jedynie w bajkach.
- Czy możesz łaskawie mi wyjaśnić, czemu budzisz mnie tak wcześnie? - zapytał Alex, udając, że krew nie zalewa go od środka.
- Wcześnie? Człowieku, jest po dziewiątej - usłyszał w odpowiedzi. W normalnej sytuacji wyskoczyłby teraz z łóżka, zaczął ubierać się i czym prędzej pognał na uczelnię, ale czy miało to sens, skoro i tak był o tyle spóźniony? Czy nie lepiej było zostać w łóżku i porozmyślać nad sensem istnienia, lub tym, w jaki sposób wyleczyć Madisona? Tak, zdecydowanie wizja zostania dziś w łóżku była bardziej kusząca. Piątkowa nieobecność nie powinna stanowić specjalnego problemu.
Chłopak zatem odetchnął z ulgą i opadł na wygodną poduszkę. Począł wpatrywać się w sufit. W tym momencie do pokoju wszedł Thomas Jefferson, najwyraźniej cały pokój piętnasty dziś wagarował, wyjątkiem od tej zasady zdawał się być jedynie Aaron, po którym w dalszym ciągu nie było śladu.
- Och, Alex dogorywa? - zapytał z wyższością Thomas - Może przynajmniej będziemy dzisiaj mieli spokój od twojego prawniczego bełkotu.
Tak, był studentem prawa. Kto by pomyślał, że największy marzyciel, jakiego kiedykolwiek nosiła ziemia nie zajmie się pisaniem książek, malarstwem czy czymkolwiek, co w jakiś sposób pokaże jego kreatywność, tylko zostanie prawnikiem? Nikt, nawet on sam.
- Spokojnie Tom, specjalnie dla ciebie mogę wyrecytować kodeks karny, nawet jeśli będę akurat na łożu śmierci - odrzekł z lekceważącym uśmiechem, cały czas wpatrując się w sufit. Co on takiego widział w tej białej powierzchni? Wpatrywał się w nią, jakby opowiadała mu historię, wyglądał wtedy jak dziecko, które słucha Piotrusia Pana, lub innej tego typu bajki.
Jefferson najwyraźniej dostrzegł rozmarzone, wpatrzone w sufit oczy swojego współlokatora. A biorąc pod uwagę, że nie przepadał za studentem prawa (oczywiście z wzajemnością) nie mógł nie wykorzystać takiej okazji.
- Zobaczyłeś tam komara? Zakładam, że jeśli on spostrzeże ciebie, od razu odleci przerażony - zakpił, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Spokojnie. Wszystkie komary uciekły, kiedy wszedłeś do pokoju - zapewnił szatyn, kierując wzrok w stronę swojego rozmówcy. Choć czy tę uroczą wymianę zdań można nazwać rozmową?
Madisona jednak zastanawiała bardziej paląca sprawa, czemu ta dwójka dyskutowała o komarach na suficie, skoro była tak wczesna godzina, do tego jakieś dziesięć stopni na minusie? Czy im naprawdę komary kiedykolwiek doskwierały w tych warunkach? Czy nie byli w stanie wymyślić czego bardziej sensownego, jeśli już chcieli się kłócić? Postanowił jednak zostawić te rozważania dla siebie.
~*~
Alex siedział na swoim łóżku, trzymając w rękach ogromną, ciężką cegłę, której fachowa nazwa brzmiała "Podręcznik", liczył on ponad tysiąc stron, zapełnionych definicjami, przykładami i innymi pierdołami, których nasz biedak za chiny nie potrafił wbić sobie do głowy. Ciężkie jest życie studenta prawa, szczególnie ciężkie jest wtedy, gdy jakiekolwiek próby nauki zakłócane są przez donośne odgłosy smarkania i irytujące komentarze ze strony twoich współlokatorów.
Hamilton jednak postanowił pozostać oazą spokoju, wstał, zamykając przy tym podręcznik.
- Czy ktoś jeszcze nie poszedł dziś na zajęcia? - zapytał najspokojniej jak umiał.
- Wydaje mi się, że Mulligan jest w pokoju, wczoraj sporo wypił i podejrzewam, a nie poszedłby na wykłady z kacem - odrzekł mu Madison, przerywając raz, by kichnąć. Wtedy Alex zaczął zastanawiać się po jaką cholerę dalej dzieli pokój z tą dwójką? O ile sam Burr był całkiem w porządku, tak ci dwaj doprowadzali go niejednokrotnie do stanu ostatecznego. Choć zdecydowanie najgorszy był Jefferson. Wszystkich zastanawiało, czy ich relacje to tylko przyjacielskie przepychanki, czy może prawdziwa, szczera nienawiść? Zdawało się, że oni sami nie wiedzieli, dodatkowo duma zabraniała któremukolwiek z nich o to zapytać. Ale tak chyba było dobrze, co prawda niejednokrotnie dochodziło między nimi do sprzeczek a nawet wymiany ciosów, ale cały akademik zdawał się przejść z tym do porządku dziennego.
Hamilton wyszedł na korytarz i pokierował się w stronę pokoju siedemnaście, gdzie miał nadzieję zastać Herculesa Mulligana. Nie ukrywajmy, że to niejakiego Laurensa, nasz bohater lubił najbardziej, ale ważne było to, by znaleźć ciche miejsce do nauki. Może nawet lepiej, że Johna nie będzie w pobliżu? Zapewne gdyby był, Hamilton nie byłby w stanie absolutnie się skupić. Było w nim coś takiego, co nie pozwalało przestać patrzeć w jego kierunku, a tym cięższe było nie rumienienie się przy tym. Choć z obserwacji Alexa wynikało, że tylko on sam ma z tym problem. Ciekawe, może powinien udać się z tym do lekarza?
Zapukał do drzwi a zaraz po tym je otworzył. Po co fatygować skacowanego Mulligana do drzwi?
- Jest tu kto? - zapytał, przekraczając próg pokoju.
Odpowiedziało mu krótkie "Cześć Alex" oraz kilka potępieńczych jęków.
- Kacyk męczy? - zapytał. Nie potrafił się przy tym powstrzymać, przed wykrzywieniem swych ust w lekceważący i kpiący uśmiech.
- Tak, ale ukradłem Johnowi tabletkę i powinno być lepiej. Czemu zawdzięczam wizytę?
- Miałem nadzieję się tu pouczyć, z Thomasem i Jamesem nad głową nigdy mi się nie uda czegokolwiek wkuć. Nie będę ci przeszkadzał? - Hamilton jakby złagodniał, wiedział, że jeśli Hercules się nie zgodzi (do czego miał oczywiste prawo), będzie musiał wrócić do tego wariatkowa.
- Spoko, czuj się jak u siebie. Ale w zamian musisz mi w czymś pomóc - oznajmił Irlandczyk, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Jego niemal atletyczna postura i bandana, którą z niewiadomych przyczyn zawsze nosił, sprawiały, że wyglądał jak bandzior o naprawdę niecnych planach.
- W czym takim? - spytał, starając się ukryć strach, jaki w tym momencie go dopadł.
- Laurens ma niedługo urodziny, chcemy mu zorganizować małą niespodziankę, pomożesz nam - wyjaśnił, kładąc swoją dłoń na jego ramieniu.
- Dobrze, ale... "niedługo" to znaczy kiedy? - zapytał zawstydzony faktem, że nie pamięta tak ważnej daty, jak urodziny swojego przyjaciela.
- Czyli jutro - odrzekł krótko wielbiciel bandan.
W tej chwili jakieś dziwne uczucia obudziły się w Alexandrze. Wiedział co to za uczucia, wiedział również, jak bardzo nie znosi tych uczuć.
- Czyli, jak dokładnie miałbym pomóc? - zapytał, układając w głowie miliardy scenariuszy.
- Musiałbyś iść z Laffayete po prezent, nie ufam mu w kwestii zakupów, i miło by było, gdybyś pomógł mi z ciastem. Laf dzisiaj wcześniej urwie się z zajęć, więc radziłbym ci się wyszykować - powiedział na jednym wdechu.
- Okej, dzięki - na twarzy Alexandra zdawało malować się coś jeszcze, prócz radości, że sprawi przyjacielowi prezent, był smutny, bo on sam nigdy nie będzie mógł powiedzieć, że jest zadowolony z tej przyjaźni...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Mój humor sięgnął dna
A co u was?
CZYTASZ
study // Modern AU Lams
FanfictionHamilton polubił żółwie, Jeszcze bardziej polubił ich innego wielbiciela. . . . A do tego tworu się nie przyznaję, lecz niech zostanie, bo ludzie najwyraźniej go lubią.