Chapter 4

222 22 0
                                    

Clark patrzył na mnie chwilę ze zdziwiem, potem z pobłażaniem, nawet próbował odwrócić sytuację w żart starając się roześmiać. Gdy zapewniłam go że to nie żart pobladł trochę.

-Nie- oznajmił, bardzo rozbudowane zdanie przyznaję. Patrzyłam na niego przez chwilę jak na idiotę.- nie pobiegniesz, to niebezpieczne, nikt nie będzie uważał podczas biegu na omege.- trzymał dłonie na moich barkach jakby to miało mi pomóc go zrozumieć- Poza tym żadna dziewczyna nie bierze udziału w biegu, i nigdy nie brała, czy to w ogóle zgodne z regulaminem?-westchnełam cierpiętniczoi wróciłam do rozgrzewki. Ale szowinizm.

-Tak jest zgodne, sprawdzałam, poza tym nie możesz mi niczego zabronić, biegnę i nic ci do tego.- warknęłam, na szczęście nie musiałam się już dłużej nim przejmować bo w powietrzu rozbrzmiał odgłos gwiazdka.

Wraz z resztą zawodników przeszliśmy do sędziego, ustawiliśmy się w półkolu wokół niego. Żołądek zaciskał mi się z podekscytowania. Nie mogłam, jednak, skupić się na słowach mężczyzny bo Clak cały czas mamrotał mi nad uchem że nie powinnam brać udziału.

Gdy zagwizdał drugi raz stanęliśmy w rozsypce na polanie, niektórzy kucneli planując się od razu zmienić w wilki. Czułam na sobie zmartwiony wzrok bety jednak nie zamierzałem rezygnować. Odeszłam kawałek dalej, żeby nikt mnie nie stratował, w końcu byłam najmniejsza i najdrobniesza. Uśmiechając się pod nosem, klęknełam na jedno kolano kładąc ręce na ziemi, mój wewnętrzny wilk rzucał się niespokojne. Ledwo powstrzymałam się przed fal-start'em.

Wszystkie wilki wyrwały się na odgłos gwizdka do przodu. Biegli główną trasą prosto do mety. Uśmiechnęłam się wystartowałam skręcając od razu w lewo, pewnie sądzili że ich trasa jest najszybsza. W miarę jak oddalałam się od polany cichły wiwaty i dopingi od strony gapiów, którzy stali na polanie. Były to głównie omegi, partnerki startujących, ale również bety i starsze alfy.

Przedzierałam się przez zarośla starając się nie zwalniać tempa. Od czasu do czasu było słychać krzyk jakiegoś zawodnika wpadajacego w pułapkę, na głównej trasie było ich sporo. Po kilkunastu minutach las zaczął się przerzedzać jednak nie przyspieszyłam, musiałam oszczędzać siły. Gdy przekroczyłam barierę drzew moje uszy zaatakował ryk wody bębniącej o skały. Wychyliłam się z nad skarpy patrząc na pieniącą cie w dole rzekę. Urwisko nie było bardzo wysokie choć na tyle że jeśli źle byś skoczył to nie wypłynął byś już na powierzchnię. Skóra na karku mnie mrowiła, po części ze strachu, po części z podniecenia. Rzeka w niższym jej biegu nie była już taka rwąca, w dodatku prowadziła prosto na polanę na której była linia mety.

Mama pewnie teraz przewraca się w grobie widząc co planuje zrobić ~ pomyślałam.

Cofnęłam się klika kroków od skarpy uspokajając się głębokimi oddechami. Teraz nie było już odwrotu, nie mogę teraz stchórzyć. Wzięłam rozbieg i oderwałam się od ziemi skacząc z urwiska do wody. Ćwiczyłam jak powinnam wskoczyć do wody, co prawda nie tutaj ale jednak.

Tylko raz skakałam do tej rzeki w jej górnym biegu i wtedy prawie się utopiłam. Podobno upadek do wody z wysokości nie różni się od upadku na asfalt. Jest w tym trochę racji, gdy moje nogi spotkały się ze spienioną taflą poczułam przeszywajacy ból w prawej kostce. Otworzyłam usta żeby krzyknąć przez co napiłam się trochę słodkiej cieczy. Machnęłam kończynami wynurzajac sie na powierzchnię, wzięłam chaust powietrza do płuc. Próbując jak najmniej walczyć z żywiołem, starałam się utrzymać na powierzchni. Woda pieniła się i wirowała ściągając mnie na dno, było mi coraz zimnej a mięśnie były zmęczone. Ból w nodze zelżał od chłodu wody i adrenaliny, płynęłam, a raczej starałam się nie utonąć aż rzeka skręciła a nurt zaczął zwalniać. Prąd był coraz mniej wyczuwalny a teren wyrównywał się z wysokością wody. Uśmiechnęłam się lekko dzwoniąc zębami z zimna.

I'm Not Just...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz