Nowi lokatorzy

46 4 3
                                    

Usłyszałam dzwonek od drzwi, a w rezydencji cały hałas momentalnie ucichł. Odstawiłam Sally na panele i poszłam otworzyć.

Slenderman ostrzegał mnie, że przybędą nowi lokatorzy. Nie wiedziałam, że nastąpi to tak szybko. Jakieś dwa, trzy dni po jego wyjeździe.

Po otwarciu drzwi, zobaczyłam trzy postacie (moja ukochana "święta trójca"♡). Ludzie to, to na pewno nie byli. Jeden z nich miał czerwono krwiste włosy, piękne, złote oczy, oliwkową cerę i makijaż. Był ubrany staroświecko, zawiało od niego starymi czasami. Drugi był czarno białym, klaunem. Trzeci – kolorowym błaznem. Zza błaznem wyłoniła się czwarta postać. Miał złote oczy, wraz z białkami, złoty uśmiech, a jego skóra była szara. Był ubrany w koszulkę, coś na styl bluzy, spodnie i trampki, a to wszystko w kolorze czarnym. Z jego palców wstawały złote nici, które niosły dwie walizki.

– Jestem Jason The Toy Maker. A Madame (Pani)? – powiedział czerwonowłosy wystawiając rękę w moją stronę. Hym, lalkarz...

– Sophie bądź Bunny, jak Sir (Pan) sobie życzy. – powiedziałam teatralnie, podając mu dłoń. Chłopak ucałował ją, niczym prawdziwy dżentelmen, przez co teraz lekki róż zrobił mą twarz. Oryginalnie.

– To jest Candy Pop. – wskazał na kolorowego błazna, który uśmiechnął się do mnie przyjaźnie. – Laughing Jack. – tym razem wskazał na czarno białego klauna, który również się uśmiechnął, ukazując rząd ostrych, jak szpilki zębów. – A to Puppeter. – powiedziawszy wskazał na lewitującego chłopaka o złotym uśmiechu. – Zastaliśmy Slendermana?

– Nie. Operator przedwczoraj wyjechał na kilka dni do brata. Od tamtego momentu, po części ja jestem odpowiedzialna za rezydencję. – powiedziałam zgodnie z prawdą. – Wejdźcie. Zapewnie mówiąc o gościach Slenderman miał na myśli waszą czwórkę. – usunęłam się z przejścia, uśmiechając ciepło. – Niestety, ale w wyniku niespodziewanych zdarzeń jeden pokój został, że tak powiem, w stanie nie użytkowalnym, dlatego jeden z was będzie dzielić pokój ze mną, dopóki ktoś – zmierzyłam zimnym wzrokiem wymownie Jeffa i Bena, którzy teraz, przestraszeni, wychylali się zza drzwi do salonu. – nie przywróci jego pierwotnego wyglądu.

Po krótkiej dyskusji między naszymi gośćmi, ustalili, że Jason zostanie u mnie. Odprowadziłam pozostałą trójkę do ich pokojów i poleciłam im odpocząć. Wraz z zabawkarzem poszliśmy do mojego pokoju w którym już stało drugie, dostawione łóżko.

– Jak coś to będę w gabinecie Slendermana. To te wielkie, czarne drzwi na końcu korytarza. – powiedziałam szukając kluczy do nich. Kątem oka zobaczyłam, jak Jason mierzy mnie wzrokiem od góry do dołu i przegryza wargę. – Mam. Tu. – wskazałam na górną półkę nad moim łóżkiem. – Masz klucz od pokoju. Jest dla ciebie. Zawsze zamykaj pokój, jeżeli chcesz mieć, gdzie spać. Połowa szafy jest twoja, tak samo z dwiema szufladami od góry w komodzie. Dobra, to za jakieś dwie godziny powinna być kolacja. Idź za głosem Jeffa, on doprowadzi Cię do jadalni.

– A ty nie jesz? – zapytał jakby... z troską? Pierwszy raz słyszę taką emocję w wypowiedzi skierowanej do mnie. Przesłyszało mi się.

– Nie, dziś mam dużo papierowej roboty. Jutro może będę jeść, a Masky będzie wypełniał papiery, czyścił kurze i tak dalej. – odpowiedziałam szybko. – Tooo... do zobaczenia rano! – powiedziałam na pożegnanie i wyszłam zamykając drzwi za sobą.

Padłam na duży, skórzany fotel cała spocona i zmachana. Czemu ten cholerny gabinet jest taki duży? – wstałam i zabrałam się do przecierania najwyższej półki. Pewnie zastanawiacie się, jak to zrobiłam, skoro mój wzrost ledwo przekracza metr pięćdziesiąt pięć. Po miesiącu spędzonym w tym budynku odkryłam, że posiadam skrzydła. Pojawiają się i znikają, kiedy chcę. Są białe, takie jak u anioła, lecz końcówki z czasem robią się coraz bardziej czarne. Podobno jestem kimś w rodzaju upadłego anioła, dlatego moje oczy są złote, a włosy białe niczym wybielacz (XD).

Sprzątając górną półkę ujrzałam zdjęcie. Był na nim Slenderman z kobietą. Była młoda i śliczna. Posiadała brązowe, kręcone włosy, żywe, niebieskie oczy i biały uśmiech, układający się w serce. Ubrana w białą sukienkę w kwiaty, do piszczeli. Wyglądała na szczupłą i trochę wysportowaną. Kim ona jest? A może była? – nawet nie zauważyłam, jak ktoś wchodzi do gabinetu.

– Sophie? Jesteś tu? – usłyszałam głos Jasona.

– Tak, tak. Już lecę. – I to dosłownie. – Podfrunęłam do niego. Zobaczyłam, jak w jednej ręce niesie talerz z dwiema kanapkami. Jedna z serem i pomidorem, druga z szynką i ogórkiem. W drugiej trzymał kubek z napojem, które tak bardzo teraz potrzebowałam, czyli z kawą.

– Nie musisz, ale jak coś to masz jedzenie na biurku. – powiedział i postawił oba naczynia na wymienionym meblu. Kochany.

Dzięki. – stanęłam koło niego.

– Ty masz skrzydła? – zapytał patrząc na nie. – Nie widziałem ich wcześniej. Mogę dotknąć?

– Jasne. – odpowiedziałam.

– Miękkie. – stwierdził głaszcząc je. – Pomóc Ci w czymś? – znów zapytał.

– Nie musisz, ale jak już pytasz. Mógłbyś przetrzeć te półki, do których dostajesz? Ja zajmę się tymi najwyższymi. – podałam mu drugą ścierkę.

– Dobrze, ja zacznę, ale ty lepiej zjedz. – powiedział wskazując na talerz.

Pokiwałam głową i zabrałam się za jedzenie kanapek. Szybko zjadłam i wypiłam, po czym przystąpiłam do roboty. Dobrze, że dziś ubrałam białą koszulę i te czarne, długie jeansy.

– Opowiedz mi coś o sobie. – nagle wypaliłam, zaczynając bardzo długą rozmowę.

Z wycieraniem wszystkich tych półek i regałów uporaliśmy się w jakieś trzy godziny. Powoli dochodziła północ.

– Idź już spać Jason. Ja jeszcze muszę uzupełnić ten stosik papierków. – poleciłam złotookiemu.

– No dobrze. W takim razie dobranoc Sophie. – powiedział ziewając.

– Dobranoc. – powiedziałam jeszcze, nim zdążył wyjść i zamknąć za sobą drzwi.

Usiadłam na skórzanym fotelu, po drugiej stronie biurka niż zazwyczaj, wzięłam długopis w dłoń i tak zaczęłam się moja długa, żmudna praca. Nawet nie zauważyłam, kiedy zasnęłam przy połowie.

Słowa: 887

Just SmileOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz