Dziki patyk grasujący w lesie

59 2 0
                                    

– Hej! Wstawaj! – krzyknął ktoś tuż nad moim uchem.

Otworzyłam oczy i je przetarłam. Zobaczyłam bruneta o szarych oczach i mlecznej cerze. Był nawet przystojny.

– Ugh, czego? – odpowiedziałam siadając.

– Nic. Śniadanie Ci zrobiłem. – odparł i położył mi na udach ścierkę, a na nią talerz z omletem na słono i widelec, po czym zachichotał. – Śmiesznie wyglądasz, kiedy tak się budzisz z taką dezorientacją na twarzy.

– Yhym, dzięki za jedzenie. – zaczęłam jeść to, co mi podano, a chłopak tylko przyglądał mi się z boku.

– Jak masz na imię? – spytał po chwili, gdy skończyłam jeść.

– Sophie. A ty?

– Adam. – zapadła cisza. – Ile masz lat?

– Dziewiętnaście. A ty?

– Dwadzieścia jeden.

Dwa lata starszy, a nie wygląda. – pomyślałam.

– Tak właściwie to skąd jesteś? – spytał po chwili.

– Nie pamiętam, ale wydaje mi się, że z Anglii, bo wiesz, nazwisko takie typowo angielskie. Mam amnezję wsteczną. Nie pamiętam nic z ostatnich trzech lat. – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Uprzedzając twoje następne pytanie, nie nie mam rodziny. Podobno zostali zabici. – poczułam łzy zbierające się w oczach.

– Oh, to smutne. Wiesz, ja też nie mam nikogo. Mnie oddali do domu dziecka, kiedy miałem dwa latka.  – odpowiedział. Przytuliłam go. Nie wiem dlaczego to zrobiłam. To był taki odruch. Co dziwne nie odepchnął mnie tylko przytulił mocniej. Poczułam jak puls mi nieco przyspiesza.

– Zostańmy przyjaciółmi. – zaproponowałam nagle.

– Dobrze, ale najpierw musimy się lepiej poznać. – odsunął mnie lekko i usiedliśmy naprzeciw siebie na kanapie.

Rozmawialiśmy do późnej nocy. Przynajmniej tak sądzę, bo kiedy wstałam słońce dopiero wschodziło, a kiedy skończyliśmy była już noc. Jest miły, ale też szczery. To widać po oczach. – tak myślałam o Adamie.

– Wiesz, zastanawia mnie fakt, skąd miałaś te kartki.

– Jakie kartki? – spytałam zdezorientowana.

– Te. – odpowiedział i wyciągnął z szafki, obok kanapy osiem kartek, które zebrałam wczoraj i położył na kanapie, między nami. – To są kartki Slendermana.

– Kto to Slenderman? – zadałam kolejne pytanie.

– Aleś ty niedoinformowana. Slenderman jest wysoką istotą z nienaturalnie długimi ramionami, nie posiada twarzy, ale ma wgłębienia, na przykład na oczy, która rzekomo jest odpowiedzialna za zniknięcia niezliczonej liczby dzieci i nastolatków. Zazwyczaj chodzi w garniaku. – odpowiedział ze stoickim spokojem. – A no i posiada czarne macki, które wystają mu z pleców. Zazwyczaj kiedy masz z nim styczność pojawia się u ciebie Slender Sickness. – dodał.

– Czyli? – dopytywałam.

– Bóle, zawroty głowy, krwawienie z nosa, amnezja, drgawki, gorączka, wymiotowanie krwią to tylko kilka, jest ich więcej. – odpowiadał cierpliwie. Moje oczy lekko się rozszerzyły. Ah, czyli to, co dolegało mi przez ten czas, to nie żaden rak, a Slender Sickness. – olśniło mnie.

– A ten cały Slenderman, odpowiedz o nim coś więcej. – powiedziałam z niemałą ekscytacją.

W ten sposób rozwiązała się zażarta rozmowa, która trwała aż do rana. Adam powiedział, że dziś może sobie na to pozwolić, ponieważ jest piątek, a jutro będzie odsypiał.

– Nie wiem, jak ty, ale ja idę spać. – powiedział ziewając.

– Dobranoc! – krzyknęłam za nim, kiedy poszedł już do swojego pokoju.

– Dobra, czyli ten cały patyk łażący po tym durnym lesie chce mnie na własność. Niech wie, że tak łatwo się nie poddam. – powiedziałem szeptem do siebie i wzięłam te osiem, lekko zniszczonych kartek i schowałam je do kieszeni dresów.

Na początku zdecydowałam się iść do kuchni, aby ubezpieczyć się w jakiś w miarę ostry nóż, ewentualnie wałek albo tłuczek do mięsa. Może być też patelnia, nie pogardzę.

Potem skierowałam się do łazienki, aby zobaczyć co mnie tak piecze na karku i to opatrzeć w razie czego. To były chyba drzwi naprzeciw dużego pokoju. Weszłam cichutko do łazienki i zamknęłam za sobą drzwi na zamek. Wziąwszy małe lustereczko, odwróciłam się tyłem do lustra nad umywalką i podniosłam włosy. Zobaczyłam wyryte przekreślone iksem kółko. Otworzyłam usta i wydałam z siebie niemy krzyk. Boże. Ja nie chcę. – zaczęłam cicho płakać. Naznaczył mnie. Ten chuj mnie naznaczył. Ten badyl chodzący po lesie mnie kurwa naznaczył. – upadłam na kolana, przestając trzymać moje włosy, przez co znów upadły na plecy ciesząc się wolnością. Bałam się. Bardzo. Moje ciało po raz kolejny przeszedł strach i złość. Mój płacz przerwało pukanie do drzwi, a następnie głos Adama.

– Sophie? Coś się stało? Słyszałem płacz. – spytał wyrazie zmartwiony. Naprawdę tak głośno płakałam? – szarpnął za klamkę. – Hej, otwórz, porozmawiajmy. – powiedział lekko zdenerwowany.

Uniosłam dłoń, aby otworzyć drzwi, ale w szkle, tuż za Adamem zobaczyłam te macki. Później wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Schyliłam głowę, aby uniknąć kontaktu z macką, która przebiła mojego przyjaciela na wylot. Krew wypłynęła spod drzwi. Nie kontrolowanie krzyknęłam, a łzy zaczęły płynąc z oczu niczym wodospad Niagara. Wzięłam nóż i zatopiłam go w czarną mackę. Nie wiedzieć czemu, poczułam adrenalinę w żyłach. Szybko wstałam i nie zważając na szumienie w głowie oraz szykujący się krwotok, weszłam na kibel, otworzyłam okno i wyskoczyłam przez nie. Co z tego, że na dworze lało, jak scebra. Tak oto biegnę przez las, cała przemoczona z nożem i patelnią w ręku, napędzana strachem i adrenaliną. Zajebiście. W pewnym momencie potknęłam się o korzeń i zaliczyłam pocałunek z ziemią, a raczej błotem.

– Kurwa. – przeklnęłam pod nosem, po czym wstałam. – Kto to w ogóle wymyślił? Do niczego to potrzebne w życiu, tylko pomaga mnie zabić. Fuuuck mówię sama do siebie. Czyżbym już zwariowała? – powiedziałam i kuśtykając, starałam się iść dalej. Poczułam ciecz, która zaczyna spływać od nosa, po brodę, szyję, kończąc na mojej bluzie. W mojej głowie usłyszałam ten irytujący dźwięk telewizora. Wyczerpana, zaczęłam iść coraz szybciej. Zaczęłam kaszleć. Oczywiście krwią. O nie. Nie dostaniesz mnie tak szybko patyku. – odparłam sobie w myślach. Zaczęłam biec. Wolno, ale jednak coś. Usłyszałam świst przecinanego powietrza czymś ostrym. Tuż koło mojego ucha przeleciał toporek (specjalnie przeczytałam całą pastę [streszczenie], aby dowiedzieć się czy to była siekiera czy topór) wbijając się w drzewo naprzeciwko mnie. Moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz połączony z strachem. Już chciałam się odwrócić, ale przypomniałam sobie napis na kartce, którą zebrałam jako drugą. Zaczęłam iść przed siebie przyspieszonym krokiem i nie oglądałam się za siebie. Co chwilę skręcałam w lewo lub prawo.

Przetarłam ręką nos. Nagle poczułam uścisk na nadgarstku, który pociągnął mnie w krzaki. Brutalnie rzucono mną o ziemię, po czym ktoś usiadł mi na nogach. W świetle księżyca, któremu jakimś cudem udało się wyjść zza ciemnych chmur, mogłam dostrzec nienaturalnie duży, krwawy uśmiech. I to jest uśmiech od ucha do ucha w czasie rzeczywistym. – zablokowałam ostrze patelnią. Przyglądając się bliżej zauważyłam białą, jak kartkę papieru skórę i duże, bez powiek, przekrwione oczy. Nie powiem, bałam się jak cholera, ale teraz chodziło o to, aby przeżyć. Zaatakowałam jegomościa drewnianym wałkiem do ciast z tyłu, czym go ogłuszyłam. Zrzuciłam go z siebie wprost na błoto. Wstając musiałam podeprzeć się pniem jakiegoś drzewa. Chwiejnym krokiem wyszłam, cała podrapana, brudna i prawdopodobnie posiniaczona z krzaków i ruszyłam przed siebie. Nie wiedziałam, że ten las jest taki duży. Nagle znów poczułam szarpnięcie. Ktoś przyłożył mi do nosa chusteczkę nasiąkniętą jakimś specyfikiem. Zaczęłam się szarpać w wszystkie strony świata. I znów ten strach. Ugh, jak ja go nienawidzę. Zaczęłam cichutko płakać próbując nie wciągać substancji. Obraz powoli zaczął się rozmazywać. Wszystkie dźwięki docierały do mnie z opóźnieniem, aż w końcu straciłam panowanie nad ciałem i ujrzałam ciemność.

Słowa: 1170

Tak jak obiecywałam, macie coś dłuższego (∩_∩)

Just SmileOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz