Slender wyjeżdża - wolna chata!

55 4 5
                                    

Tutaj robię skip tajm o jakiś rok, bo jestem leniwa bułą B)

Dziecko, słyszę, że coś Cię dręczy. Przyjdź do mnie. Odpowiem Ci na każde pytanie. – donośny głos rozbrzmiał mi w głowie. Spojrzałam na niebo usiane gwiazdami.

– Ale ja nie mogę ich tak nagle opuścić. To moja rodzina. Zresztą, jedyna. – westchnęłam. Przez ten czas przyzwyczaiłam się do tej szalonej rodzinki aż za bardzo. Pokochałam ją jak własną, której nigdy nie miałam.

– Kłamstwo w twych słowach czuję.

– Jak to?

– Przyjdź dziecko, odpowiem na każde twe pytanie.

Szczerze i prawdziwie.

Przyjdź, nim zaśniesz w mroczny sen przyćmiony słodkimi kłamstwami,

Nim mordercze potwory pochłoną twój piękny umysł,

Nim on owinie twe ciało nitkami niewidzialnymi i poprowadzi w mrok.

Jak co dzień od tygodnia obudziłam się zalana potem i łzami. Nie wiem dlaczego. Boję się tego głosu. Jest problemem. Moim problemem, z którym mierzę się co noc. – łzy nie kontrolowanie zaczęły spływać po moich policzkach. Powoli wyprowadza mnie z równowagi.

– Śniadanie gnidy! – nagle ktoś krzyknął z dołu, przypuszczam, że to Jeff. Tylko on ma taką rozdartą jadaczke. Chwilę później dało się "usłyszeć" Slendermana, który mówiąc łagodnie, upominał killera za zachowanie w stosunku do pozostałych. Zachichotałam cicho.

Zeszłam z łóżka i zakładając moją czarną bluzę (była w staniku i krótkich spodenkach), wyszłam z pokoju w moich ulubionych laczkach. Zawsze kiedy przechodziłam korytarzem uwielbiałam przypatrywać się obrazom, które wiszą tu z tysiąc lat. Tak było i jest do dziś. Jednak do tej pory nie pojmuję jak to jest, że na przykład taki Jeff z ADHD jeszcze ich nie popsuł (musiałam XD nie chciałam obrazić fanów/ek Dżema). Dobra już wiem. Slenderman i jego macki.

Zajęłam swoje miejsce przy stole między Sally, a Zero. Nie wiem jak wy, ale jak dla mnie Sally z wyglądu nie pasuje tu. Tylko z wyglądu. Proszę was. Taka mała, urocza, na pozór nie groźna i niewinna dziewczynka pośród gromadki psychopatycznych morderców, gwłacicieli, błaznów, klanów i innych dziwadeł. Z drugiej strony to wszyscy się nią opiekują, pod podporządkują, a w szczególności proxy. Głównie robię to ja. Walić to, że jestem takim pierwszym, (nie)oficjalnym pomocnikiem Operatora i jego prawą dłonią. Mnie wysyła na naprawdę "grube" misje, które zazwyczaj trwają od miesiąca do nawet roku.

– Sop, jesz? Czy już zapomniałaś jak to się robi? – głos Tima wyrwał mnie z zamyśleń.

– Nie, dzięki. Jeszcze posiadam ręce i mózg, w przeciwieństwie do ciebie. – odpowiedziałam, po czym zaczęłam przeżuwać kawałek zimnego naleśnika z dżemem malinowym (♡). Fakt, te nasze przepychanki słowne z Maskym są nieco dziecinne, ale co ja mogę poradzić, to on zaczyna, a ja kończe.

Sophie. – usłyszałam ciężko wypowiadane moje imię w głowie. – Do gabinetu. – te dwa słowa wystarczyły aby moje serce zabiło szybciej niż zazwyczaj. Co? Przecież nic nie zrobiłam. – zostawiłam nadgryzionego naleśnika na talerzu i ruszyłam do czarnych, masywnych drzwi.

Weszłam, wcześniej pukając. Usiadłam na środkowym, skórzanym fotelu i czekałam na Slendermana.

Oh, szybko przyszłaś. To dobrze. Im szybciej tym lepiej. Mam do ciebie prośbę. Zrozumiem jeśli się nie zgodzisz. – zrobił kilkusekundową pauzę. W tym czasie uporządkowałam wszystkie myśli i pochowałam je do odpowiednich szufladek. – Muszę wyjechać na kilka dni. Mój brat, Trenderman, wpakował się w niezłe kłopoty. Teraz muszę mu pomóc. Wraz z innymi wyjadę. Ufam Ci, mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę, dlatego to tobie chcę oddać moje miejsce na te kilka dni, abyś zaopiekowała się Sally i innymi. Spokojnie, zostawię ci do pomocy Tima lub Briana, którego będziesz woleć, więc nie będziesz sama, ale to na tobie będzie spoczywała odpowiedzialność. Musisz mi do jutra dostarczyć odpowiedź. – przez kilka sekund przetwarzałam jego wypowiedź.

– Dobrze. Czyli mam do wyboru Masky'ego lub Hoodiego? – spytałam dla upewnienia się.

Tak.

– W takim razie jutro podam Ci moją decyzję. – powiedziałam opuszczając gabinet. – Czy to wszystko?

Po zamknięciu drzwi poszłam do siebie. Muszę przemyśleć parę rzeczy. Położyłam się na mięciutkim łóżku. Jednak nie dane mi było długo nacieszyć się spokojem.

– Siemasz zajączku! Wyciągam Cię z tego zdepresjonowanego azylu, pokoju śmierci dla osób, które wejdą bez pukania, potocznie nazywanego twoim pokojem. – westchnęłam ciężko na słowa Toby'ego. Chłopak nie zważając zbyt na moją jednoznaczną odpowiedź, wziął mnie na ręce, zaniósł na dół, po czym brutalnie rzucił na kanapę, przez co moja lewa strona biodra zetknęła się z narożnikiem.

– Rogers! – warknęłam. – Szacunku do starszych osób. – powiedziałam masując biodro.

– No! To czas na ogłoszenia parafialne! – krzyknął wesoło, ignorując moją uwagę.

Zgromadziliśmy się tu, aby... – zaczął Slenderman, ale Jeff mu przeszkodził.

Aby połączyć tych dwóch węzłem małżeńskim. – powiedział wskazując na Tobiasza i talerz gofrów, które trzymał jak dziecko, za dobrze wykonaną robotę, pod tytułem „Zgromadzenie wszystkich na dół".

Więc chciałbym ogłosić, że już jutro wyjeżdżam. Nie będzie mnie kilka dni. Nie mogę podać dokładnego dnia przyjazdu, ponieważ może się on znacznie zmienić. – Operator mówił dalej, nie zważając na Jeffa i jego dopowiedzenia. – Właśnie dlatego Bunny wraz z Maskym przejmują pałeczkę nad porządkiem w rezydencji. – dokończył, a mi opadła szczęka z zdziwienia. Przecież to ja miałam zadecydować, czy chce czy nie! Jeszcze z tym gburem. To ja już wolę Toby'ego. Wiem, że chcesz tym zmusić nas do rozejmu – lekko tupnęłam nogą, niczym małe dziecko, aby wyrazić swój sprzeciw.

–  Dokładnie tak. Lepiej idź spać, jeśli chcesz się jutro wyspać, bo wstajesz o szóstej.

Co?! – krzyknęłam nieświadoma, że powiedziałam to nagłos, przez co wszyscy, którzy zostali w salonie, popatrzyli na nas.

Ktoś musi tym dzieciakom zrobić jedzenie. – powiedziawszy to, wzruszył ramionami i teleportował się prawdopodobnie do swojego gabinetu.

Otworzyłam z zdziwienia buzię, aby za chwilę ją zamknąć. Muszę to jakoś odreagować. – podeszłam do drzwi frontowych. Zła otworzyłam je z rozmachu.

– Kurwa! – krzyknął ktoś po drugiej stronie. – Uważaj ja... o cześć Sophie. – powiedział Smiley. – Idź na miasto. – polecił widząc mój stan. Kiwnęłam tylko głową. Wychodząc z rezydencji usłyszałam tylko kawałek rozmowy, zanim efektownie trzasnęłam drzwiami.

– Jak to wyjeżdża?

– Normalnie! Slender wyjeżdża! Wolna chata! – ktoś krzyknął.

Słowa: 983

Mam lekki kryzys twórczy (i szkolny) ╥﹏╥
Dlatego wybaczcie jeżeli nie będzie rozdziałów przez np. tydzień, to wtedy oznacza, że wena pojechała z Slendym do brata.
Wybaczcie o(╥﹏╥)o

~Zoey

Just SmileOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz