Obaj chłopcy mieszkali w sąsiednich domach, które znajdowały się kilka kilometrów od szkoły. Spora odległość do pokonania, by dojść do miejsca nauczania, nie przeszkadzała im nawet w najmniejszym stopniu. Uwielbiali pełną zmyślonych przygód, podróż do domu. Pewnego kwietniowego popołudnia, po bardzo długich i nudnych zajęciach, ruszyli bardzo szczęśliwi w swoją długą i upragnioną drogę. Wracali dobrze znanymi uliczkami do swoich domów. Niebo było pokryte setkami różnokształtnych chmur. Pierzaste poduchy koloru eozyny, zdawały się za nimi podążać. Przeciągle i powolnie mijali kolejne znane im uliczki i domy. Posiadłość starej, niezwykle ekscentrycznej pani Rendal, której włosy były pofarbowane na cudowny odcień różowej waty cukrowej. Wiekowy dom kociarza, pana Winter, którego nazwisko zdawało się niezwykle oddawać wnętrze. Potem Turn street, a następnie mały park z kolorowymi kaczkami, przy Oloff street. Droga do mieszkań, zajmowała im zazwyczaj około godziny, ale wraz z cieplejszymi dniami i nowymi pomysłami, ich fascynująca podróż, wydłużała się.
Tego dnia myśleli o przyszłości. Myśleli o podróży. Zafascynowała ich wizja ucieczki z wiatrem we włosach i muzyką obijającą się o uszy. Myśli jednego, dopełniały pomysły drugiego. Ich życia były idealnie zgrane i dopasowane.
- Może przemalujemy nasze rowery na różowo. Nie, wiem! Stwórzmy na nich wzór tęczy!- krzyczał wtedy wesoło Zosima.
- A może zamontujemy głośniki przy kierownicy i bagażniku. Albo nie. Namówmy mamy, żeby kupiły nam podwójny rower- odpowiedział Toshi.
- Świetny pomysł. Jesteś geniuszem. W przyszłości, będziesz człowiekiem pokroju Alberta Einsteina- odrzekł dorośle Zosima.
Porównanie kogoś do Alberta Einsteina, przez Zosimę, było szczególnym wyróżnieniem. Owy naukowca był największym, jak dotąd autorytetem trzynastoletniego Zosimy. W tym momencie Toshi poczuł się zaszczycony. Już miał powiedzieć coś odwzajemniającego ogromny szacunek i wdzięczność przyjacielowi, gdy na niebie koloru ciemnej ultramarny pojawiła się przerażająca krecha odcieniu lapis-lazuli, idealnie wyrysowana, niczym dzieło da Vinci'ego. Zaraz po tej, jak już się zdawało- przerażającej kresce- pojawiła się kolejna. Tym razem była ona siwa, niczym odrost starej pani Rendall. I tak, jak poprzedniej błyskawicy towarzyszył głuchy pomruk, tak tej donośny ryk.
Przerażeni chłopcy puścili się pędem. Nie wiedzieli, w którą stronę gnają, ponieważ gęste krople deszczu, niby przeciągłe włosy nieba, przysłaniały im całą panoramę. Biegli co sił, próbując uciec przed niewidzialnym napastnikiem. Po około dziesięciu minutach biegu, Toshio zatrzymał się, łapiąc tym samym rękę rozpędzonego Zosimy. Chłopcy spojrzeli porozumiewawczo po sobie i odwrócili się plecami do siebie, nadal trzymając się za ręce. Wymiana ich spojrzenia miała oznaczać „rozejrzyj się i znajdź miejsce do odbycia dalszej części przygody". Mimo, iż burza była dla nich przerażającym akompaniamentem dnia, pragnęli skorzystać z jej obecności, by stworzyć cudowne i niezapomniane wspomnienie. Nagle Toshi bez słowa, pociągnął Zosimę w stronę stalowo-kobaltowej, gotyckiej budowli. Dygocząc z zimna i emocji, otwarli wiekowe wrota. Ogromy kościół odpowiadał szemranym echem, na tupot ich stóp i krople ściekające z włosów. Wnętrze ogromnego budynku było spowite cieniami, tylko co jakiś czas rozświetlanymi- już niemalże białymi- błyskawicami. W świetlistych momentach, można było ujrzeć precyzyjnie wyrzeźbione w marmurze twarze. Przedstawiały one przerażająco udręczone grymasy ludzi, pozwijanych w ogromne stosy materiału, jak stwierdził Toshio. Podeszli pod sam ołtarz i usiedli na najwyższym stopniu prowadzącym do prezbiterium.
- Jestem strasznie zmęczony natłokiem wrażeń- stwierdził, ziewając srebrny chłopiec, przy czym ściągnął wilgotną torbę. Złoty chłopiec poszedł w jego ślady.
Toshi spojrzał na niego dziwnym, jakby kruczym spojrzeniem. Jego oczy mówiły, jakby głowa, przeciążona jedną ciągle nurtującą myślą, nie mogła już wytrzymać. Złoty chłopiec delikatnie dotknął ręki Zosimy, poczym szybkim ruchem położył go na plecach, kładąc mu kolano, między nogi. Krople wody powolnie spływały z włosów złotego chłopca. Wszystko zdawało się, jakby dziać w zwolnionym tempie. Kropla cieczy wpadła w oko leżącego Zosimy, co zmusiło go do zamknięcia oczu. Chwilę potem poczuł coś zimnego i przyjemnego na swoich wargach. Gdy otworzył oczy, ujrzał kremowe powieki Toshi'ego. Jakby mechanicznie, jakby jego ciało działało wbrew woli, wyrwał prawy nadgarstek z uścisku przyjaciela, na co ten nie zwrócił najmniejszej uwagi, pochłonięty dobieraniem się do języka Zosimy. Zatopił dłoń w jego gęstych włosach. Ten gest, muśnięcie wilgotnych koniuszków czupryny przyjaciela, zatrzymał na chwilę Toshi'ego, po czym wręcz trzykrotnie przyśpieszył wcześniejszy stan rzeczy. Zosima obserwował walącą się fasadę budynku podczas, gdy Toshi zaczął delikatnie cmokać jego szyję. Po chwili dotarł do paska od spodni i zaczął go rozpinać. Na chwilę, jakby niepewny, spojrzał na Zosimę, co wstrząsnęło nim doszczętnie. Srebrny chłopak patrzył otępiałym spojrzeniem w sufit , a łzy spływały po jego rozpalonych policzkach.
- Wszędzie, tylko nie w kościele. Proszę- szepnął błagalnym tonem Zosima.
Chłopcy położyli się do siebie plecami, po czym zapadli w pełen rozpaczy sen.
Gdy się obudzili, byli w domu złotego chłopca, a nad nimi stały dwie zatroskane kobiety. Toshi podniósł ociężałą od zdarzeń głowę i rozejrzał się po pokoju.
- Mam ochotę na kakao- stwierdził zbyt poważnie, jak na trzynastolatka. Zbyt poważnie, jak na kakao. Obie rodzicielki wybuchły szczerym i rozczulającym śmiechem. Po czym mama Toshi'ego, przyrządziła im pyszne kakao z ubitym mlekiem i wiórkami gorzkiej czekolady, która złagodziła ból ich serc.
YOU ARE READING
„Pozłacane srebro Zosimy"
RomansaZosima, miłośnik osobliwej szarości, utożsamiany z postacią szczerego srebra. Wypicowany i słodki, niczym najpopularniejsze gwiazdy koreańskiego pop'u. Złoty Toshio, zwolennik czynnego spania w satynowej pościeli, wszechemanujący pomysłownik. Żyjący...