ROZDZIAŁ DRUGI

1.9K 168 12
                                    

Zdrada oznacza opuszczenie szeregu, aby pójść w nieznane.

Milan Kundera

TYDZIEŃ WCZEŚNIEJ

Stephen wtargnął do domku w ułamku sekundy. Czuł, że w jego żyłach miesza się jednocześnie strach i wściekłość. Zdumiony spojrzał na Esmeraldę, która oblepiona we krwi, leżała pośród ubrudzonych kołder. Jęczała z bólu, przy każdym wdechu i wydechu.

— Co się stało? — warknął Stephen. Jego wzrok odnalazł cierpiące oczy Erica oraz pogrążoną w smutku Selene, która trzymała dłoń siostry.

Eric stał w kącie, na jego stroju również widniały plamy świeżej posoki. Stephen jednak nie był pewien, czy tak samo został ranny. Zresztą, mało go to obchodziło.

— Zaatakowała nas sfora Terry'ego — oświadczył oschle mężczyzna. — Walczyliśmy i wygraliśmy, ale... Esmeralda została ranna.

Stephen zawył. Miał ochotę rozszarpać go wraz ze wszystkimi innymi jego towarzyszami. Jak mogli pozwolić, aby jego matka tak ucierpiała?

— Stephen — szepnęła Esmeralda, na co natychmiast podszedł do łoża. Jego ciotka nie przesunęła się, dalej klęczała przy siostrze, wyglądając na równie otępioną. Wtenczas kobieca, przystojna twarz pozostawała pozbawiona wyrazu. — Stephen... musisz sobie... poradzić...

Matka nie dokończyła. Stephen po prostu patrzył jak jej ociężałe powieki zamykają się raz na zawsze. Po chwili ciało zastygło bez życia, martwe, pozbawione bólu.

Esmeralda przypominała w tym momencie Królewnę Śnieżkę, pogrążoną we śnie. Po prostu śpi — wmawiał sobie Stephen, składając na gładkim czole matki zimny pocałunek. Prawda bowiem była zbyt okrutna.

Nagle coś w nim pękło. Poczuł jak wilk w nim odzywa się, jak przednie kły wysuwają się, pragnąc wbić się w jakieś ciepłe mięso, by rozszarpać je, splugawić swoją brutalnością. Eric, przystający za nim, wzdrygnął się, co też Stephen z łatwością wychwycił. Ale strach go tylko bardziej rozjuszał.

Sekundę później wyszedł gwałtownie z pomieszczenia, po czym zawył i stanął na czterech łapach. Jego mięśnie napięły się, a zielone tęczówki przybrały barwę czerwieni.

Ruszył w głąb lasu. Wiedział, że cienie rzeszy watahy obserwowały go, ale zgubił je po zaledwie chwili. Był szybszy, sprawniejszy. Nie mogli go ani zatrzymać, ani za nim nadążyć.

Dopadł do jelenia, któremu nie udało się przed nim uciec. Jego spłoszone oczyska spoczęły na nim i to było jedyne pożegnanie zwierzęcia. Został rozszarpany w strzępy przez swego bezdusznego oprawcę.

Z kolei krew w pysku wilka miała dziwny smak goryczy oraz bólu.

***

Kolejny dzień nie przypominał tego, co sobie jeszcze do niedawna wyobrażał. Miała przepełniać go duma oraz spokój, jedyne zaś co odczuwał to głęboki, wstrząsający smutek. Pięćdziesiąte urodziny wcale nie przyprawiały o radość.

Amara weszła do jego lokum, odziana jedynie w skórzane przepaski. Kobieta była szorstka w obyciu, aczkolwiek wyjątkowo na surowym obliczu dojrzał współczucie.

— Dzisiaj twój wielki dzień, nie czas wspominać przeszłości— upomniała go mimo wszystko. Ciało matki już zostało pochowane, ale ból nie odszedł i Amara nie mogła oczekiwać, że odejdzie. To było ponad jego siły.

Skinął głową i przetarł poliki, chcąc doprowadzić się do ładu. Zerknął w lustro i zdziwił się, że dalej był tym potężnym, groźnym mężczyzną. Dalej widać było w nim coś niebezpiecznego. Jakieś ukryte szaleństwo.

Zew Wilka || boyxboy ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz