ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY

1.3K 96 43
                                    

Szaleństwo jest jedyną rzeczą, której można zaufać.

Marek Hłasko

Trochę potrwało nim usłyszał głos, na który czekał. Potem nastało milczenie, ale Stephen był przekonany, że ma przy słuchawce Amarę. Teraz nie musiał się powstrzymywać przed mówieniem tego, co mu ślina na język przyniesie, bo trwał przed motelem bez Aarona. Ten, trzasnąwszy drzwiami, ruszył już do pokoju hotelowego. Szczerze mówiąc, nie dziwił mu się.

— Wiedziałaś, że Cooperowie są Łowcami — od razu rzucił Stephen, wydmuchując dym z płuc. To nie było oskarżenie, a raczej wniosek, do którego sam doszedł. Wziął zaraz potem kolejny wdech nikotyny. Dawno nie palił, dlatego starał się nadrobić zaległości. To go uspokajało.

— Nawet się nie przywitasz? — zapytała uszczypliwie Amara, ale nie trwało długo, nim zmieniła tonację na poważniejszą. Nie dziwił się, ponieważ jemu też nie było do śmiechu, kiedy myślał o rodzicach Aarona. Mimo że część wyrzutów sumienia odeszła po rozmowie z Powiernikiem, to nadal gorycz zalewała jego przełyk na myśl, że nie zdążył ich ocalić. Teraz wiedział, że nie tylko on ponosił winę za ich śmierć, a sama Layla Cooper sprowadziła na siebie nieszczęście, związując swojego syna z nim. Esmeralda też się do tego przyczyniła, czego już w ogóle nie potrafił pojąć. Chciał wspominać matkę tylko w pozytywnych barwach, ale ta skaza na jej osobie, ten zawód, który czuł, nie dało się ugasić w zarodku. Żal w nim był zbyt intensywny.

— Wiedziałam tylko tyle, że Cooperowie byli Łowcami. Nie miałam jednak pewności, czy faktycznie Layla Cooper została wtajemniczona w rodzinny sekret. Ale tak przypuszczałam, skoro mąż przyjął jej nazwisko, a nie ona jego — wytłumaczyła, oszczędzając przy tym zbędnych emocji. Jej głos był spokojny oraz pozbawiony ciepła. W duchu odczuł pociechę, że przynajmniej Amara się nie zmieniła, nadal będąc stałym elementem w jego życiu.

— To dlatego było tyle krwi, gdy ich znalazłem. Walczyli — mruknął do siebie Stephen. — Choć nie wiem czy to gorzej, czy lepiej.

Mężczyzna przymknął na chwilę powieki. Dochodziła godzina szesnasta i nadal nie padało, co wydawało się sporym zaskoczeniem, patrząc przez pryzmat ostatnich dni. Jednak nie narzekał, bo słońce dziś mocno grzało i mógł choć przez chwilę rozkoszować się ciepłem na twarzy. To ukoiło jego nerwy, tak jak zrobiła to nikotyna, choć nie na tyle, aby całkowicie pozbył się niepokoju w piersi.

Słowa Sama wciąż odbijały się echem w jego głowie. Rzeczyświście, tak jak pragnął, dostał odpowiedzi, ale czy był z nich zadowolony? Niekoniecznie. To wszystko zdawało się zagmatwane i cholernie żałosne. Bo Powiernik uświadomił go, że on sam wybrał Aarona.

Jeszcze wczoraj obwiniał cały świat o narzuconą mu więź, a okazało się, że tylko siebie mógł za nią winić. To on się na to skazał, ponieważ — według słów Sama — wilczy instynkt nakazał mu chronić dziecko. Człowiecze dziecko.

To jesteś ty, Stephenie, nikt inny.

— Czy ktoś jeszcze z tych dzieciaków ma w swoich żyłach krew Łowcy? — zaciekawił się Stephen, próbując uciec myślami gdzie indziej.

— Brown to też nazwisko Łowców. Susanne Brown jest ich potomkinią, ale wątpię, żeby jej rodzina praktykowała tradycję. Nie zmienia to jednak faktu, że tak... odpowiadając na twoje pytanie — przyznała skwapliwie Amara, potwierdzając domysły Stephena.

— Wierzysz, że to ma znaczenie? — zapytał poważnie, ponieważ chciał poznać myślenie Amary. Póki co nie rozumiał jej działań. Na tę chwilę sam pomysł szkolenia tych dzieciaków wydawał mu się niedorzeczny. To nie byli wojownicy i nic nie wiedzieli o ich świecie. Nie wiedzieli, jak brutalny potrafił być.

Zew Wilka || boyxboy ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz