01

21 1 6
                                    


~William~

Już po raz drugi w tym tygodniu spuszczam w toalecie foliowy woreczek. Patrzę jak znika i wtedy osuwam się na podłogę. Ciężko wzdycham, zerkam na biały sufit. Lampa składająca się z dwóch żarówek lekko mruga. Będę musiał je wymienić w tym tygodniu.

Ciasna łazienka pomimo użycia silnych detergentów, wciąż pachnie wymiocinami i alkoholem. Zaciskam mocno uczy i odliczam do siedmiu. Chwytam się trzęsącą ręką pralki, powoli staję na własne nogi i ściągam koszulkę. 

Woda, która zaczyna lecieć w kabinie prysznicowej jest lodowata, więc najpierw płuczę twarz i myję zęby. Opieram dłonie na umywalce i patrzę w swoje odbicie. Oczy mam zmęczone, ale skupione. Słabe światło nadaje im zielonkawego odcienia.

– Jeszcze rok – szepczę i ściągam resztę ubrań.

Wszystkie od razu wrzucam do kosza na brudy i wkraczam pod, już ciepły, strumień. Wszystko co robię jest mechaniczne. Dwie pompki żelu do ciała, nie omijam żadnego skrawka swojej skóry. Zamykam oczy i wyobrażam sobie, że wszystko co niechciane z siebie spłukuję. Odrobina szamponu, masuję skórę głowy. 

Uwielbiam brać prysznic. Może trwać dwie minuty lub godzinę, ale jest to czas dla mnie. Zmywam z siebie jakikolwiek zapach, który przyległ do mnie podczas dnia. Lub nocy.  Zastępuję go aromatem lasu i świeżego powietrza.

Gdy cała piana jest spłukana, wycieram się szorstkim ręcznikiem. Podoba mi się mrowienie na mojej skórze.

Unoszę lekko kącik ust i zakładam czyste ubrania. Zarówno czarna bluza, bielizna jak i spodnie pachną świeżo, jak łąka wiosną. Chyba. Tak było napisane na opakowaniu proszku do prania.

Jeszcze dezodorant, jestem gotowy do wyjścia.

Mieszkanie jest całkiem uporządkowane, idę korytarzem i wchodzę do kuchni. Woda już się zagotowała, więc zalewam kawę w termosie i chwytam jakieś owoce. Wszystko wrzucam do plecaka, a do ust wkładam suchą bułkę. Nie mam czasu robić kanapek, za chwilę odjedzie mi autobus.

Szybko zakładam buty i wychodzę, pamiętając o zakluczeniu domu.

Tegoroczny listopad jest chłodny, ale całkiem słoneczny, więc uśmiecham się i kieruję na przystanek.

~~~

–  Panie Wright, jeszcze raz się pan spóźni, to jak biologię kocham, wykastruję pana.

Profesor Bailey mierzy mnie ostro spojrzeniem. Wiem, że tak naprawdę nie jest aż tak zły, więc szczerzę do niego zęby i siadam w mojej ławce. Przybijam piątkę z Jay'em i wyciągam podręcznik.

Nauczyciel wraca do opowiadania o... O czym on właściwie mówi?

– Stary, słyszałeś o Cindy? – Mój przyjaciel nachyla się nade mną.

Jak zwykle nie skupia się na lekcji, mimo że lekcje mamy od ósmej do szesnastej, on zazwyczaj nie ma połowy materiałów w torbie. Po prostu tak ma.

– Co miałem słyszeć? – Szepczę, bo nie chcę się narażać.

– Podobno idzie na imprezę w piątek i ma plany do ciebie podbić. – Słyszę ekscytację w jego głosie.

Próbuję sobie przypomnieć, która to dziewczyna. Chyba ta brunetka, co gra w siatkówkę.

Wzruszam ramionami, bo mało mnie to obchodzi. Trudno mi wyrazić swoje zainteresowanie, gdy nie jestem nawet pewny kto to. Na imprezie będę, bo gospodarzem jest nasz kumpel, Steven, kapitan drużyny koszykarskiej.

Same Old ShoesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz