Rozdział 1

115 1 0
                                    


– Zośka, no dalej! – Klaudia krzyczała na mnie od początku zajęć. Wuef. Kocham. Dozgonnie. Szczególnie, że po każdym mój zgon jest coraz bliżej.

Ten wuef z zastępstwem kocham najbardziej. Dlaczego zawsze, kiedy nie ma naszej nauczycielki łączą nas z chłopakami i dlaczego ich nauczyciel jest żylastym, podobnym do bezdusznego wojskowego psychopatą? Dziś po zbiórce, na której na nas nawrzeszczał, kazał zrobić standardowe dziesięć okrążeń dookoła boiska. Kulam się teraz na końcu stawki, pot mi cieknie po czole, grzywkę mam całą posklejaną. Nie jestem jak Klaudia. Choć, nie mogę powiedzieć o niej nic złego. To moja najlepsza przyjaciółka. Zawsze mi pomaga. Na wuefie szczególnie, Ja w zamian za to tłumaczę jej chemię. To chyba jedyny przedmiot, z którego jest słabsza. Bo wiecie, Klaudia to ta „idealna". Szczupła, ładna, mądra. Niesamowicie towarzyska. Zna chyba wszystkich w naszej szkole. Z resztą, nie bez powodu została przewodniczącą szkoły. Ciągnie mnie wszędzie za sobą, więc ja też się udzielam to tu, to tam. Można powiedzieć, że jestem jej tłem. Ale dobrze mi tak. Ona jest w centrum, a ja obserwuję. Ona planuje, ja realizuję. Trochę później biegam za ludźmi, użeram się z naszą nawiedzoną dyrektorką... Mniejsza, na wywody o naszej porąbanej szkole jeszcze znajdę czas.

Zadyszka daje mi ostro w kość, boli mnie wszystko. Zaczynam maszerować. Pali mnie w płucach. Nagle słyszę gwizdek.

–Tłuścioszku, rusz tyłek i biegnij! Nie ma obijania się na moich lekcjach!

Och. Zapomniałam dodać, że wuefista jest nie tylko psychopatą, ale ma za nic dobre traktowanie uczniów. Ten tłuścioszek to o mnie. Już się przyzwyczaiłam do takich tekstów, jednak chyba z ust nauczyciela nie powinny padać. Widzę z daleka, jak chłopaki heheszkują na drugim końcu boiska. Dzięki nim zyskałam w pierwszej klasie ksywkę „Pączuś", która przylgnęła do mnie na zawsze... Nie ma tego złego. Ksywkę, która innych by obraziła, zamieniłam w swój mały sukces. Na każde urodziny przynosiłam pączki dla klasy, które pałaszowaliśmy na godzinie wychowawczej albo polskim. Pyszotka. Kupowałam te z nadzieniem różanym, ogromem lukru. Palce lizać! Nawet klasowe wieszaki zapominały na chwilę o dietach.

– Co za idiota – Klaudia zwolniła do truchtu, bardzo wolnego truchtu, zrównując się ze mną. – Nasza Igła powinna go zwolnić za takie teksty.

– Oj, przestań, ona zupełnie nie wie co się dzieje w szkole – Igła to była nasza dyrektorka. Nazywała się Igielska. Nazwisko sugestywne, a do tego czasem potrafiła wbić szpilę prosto między oczy. Nie raz odmówiła nam organizacji ciekawego wydarzenia w szkole i nie raz utrudniała życie samym nauczycielom. O tym ostatnim wiedzieliśmy co nieco od naszej wychowawczyni, która dosyć często obrywała za nic od Igły.

– Może warto ją uświadomić?

– Dobrze wiesz, że to nic nie da – sapałam do Klaudii.

– Nie mogę czasami patrzeć na to, co się tutaj dzieje. Na drzwiach otwartych i targach ta szkoła wydawała się idyllą! A teraz to jakiś zakład karny pod nadzorem potwornej Igły i jej popleczników. Dobrze, że to ostatni rok.

– Mam nadzieję, że uda mi się skończyć gimnazjum zanim wyzionę ducha na tych okropnych wuefach – wysapałam czując stróżkę potu spływającą mi po kręgosłupie.

Dobiegłyśmy do reszty klasy ustawionej w szeregu.

– Dobrze, leniuchy, a teraz podkręcamy tempo! Marcel, prowadzisz rozgrzewkę! Byle żwawo!

– O nie – jęknęłam pod nosem. Klaudia odwróciła się i ze współczującym spojrzeniem poklepała mnie po ramieniu, żeby zaraz ruszyć z kopyta za resztą klasy. Marcel był naszym klasowym sportowym psychopatą. Co za tym idzie, psychopatyczny wuefista lubił go najbardziej. Z góry wiedziałam, że dziesięć okrążeń to była pestka, dalsza część zajęć będzie jeszcze gorsza.



Pamiętnik GrubaskiWhere stories live. Discover now