Rozdział 7

56 13 8
                                    

Skoro burmistrz wiedział już, kim jest, mógł spokojnie przestać się kryć. I tak nie minie wiele czasu, nim dowie się reszta miasta, a wtedy i tak wybuchnie nieunikniony skandal. Poza tym... przecież nie miał czym się przejmować. W jaki sposób mogła zagrozić mu banda zwyczajnych ludzi? Ruszyliby na niego wściekłym tumem, żeby spalić na stosie?

Do zachodu pozostało jeszcze dużo czasu, lecz między potężnymi dębami o wiecznie złotych liściach już zaczynał królować półmrok. Kontury stały się bardziej zamazane, wszystko przykryła dziwna szara mgiełka, zaś ognie świątecznych lampionów, puszczanych na spokojne wody strumienia, odznaczały się nienaturalnie jaskrawo, aż rażąc w oczy. Ludzi było już mniej niż podczas procesji, lecz nadal na tyle dużo, by manewrowanie pośród nich wielkim koniem nie mogło okazać się przyjemne. Buty miażdżyły przywiędłe płatki fioletowych, różowych i białych kwiatów, wciskając je we wgłębienia w bruku. Gdzieś ponad szemrzącym z podekscytowaniem tłumem mignęła przerażająca sylwetka człowieka przebranego za hiporauma, obracającego płonącą maczetą z wprawą zaskakującą jak na kogoś odzianego w tak niewygodny strój. Po tym, jak jasne płomienie zdawały się słuchać jego niewypowiedzianych poleceń, nie parząc nikogo i układając się w fantazyjne kształty, można było łatwo domyślić się, że mężczyzna w rzeczywistości był wyvernem. Tylko jaki wyvern dałby się wrobić w występowanie ku uciesze gawiedzi?

– Młody. I pewnie cholernie zadłużony – burknął Mark pod nosem.

Eltanin prychnął tylko lekceważąco.

Coraz więcej osób kierowało się w stronę łąki za miastem, gdzie miał odbyć się wieńczący obchody Święta Kwiatów pokaz sztucznych ogni. Mark mógłby przysiąc, że słońce zajdzie dopiero za ładnych kilka godzin, lecz poniekąd to rozumiał – w końcu przy tak ogromnych tłumach, jakie przyciągało Vernen co roku, o dogodne do obejrzenia spektaklu miejsca było bardzo trudno. Z pewnością spora część świętujących nie znajdzie dziś skrawka ziemi dla siebie.

Postawny mężczyzna, prowadzący żonę i trójkę małych dzieci samym środkiem drogi, obrzucił wyverna bogatą wiązanką przekleństw, gdy ten najechał na niego jednorożcem. Umilkł jednak szybko i umknął czym prędzej na pobocze, napotkawszy zimne spojrzenie jasnoszarych oczu i usłyszawszy dobiegający z piersi jeźdźca głęboki warkot. Mark rzadko pozwalał na to, by wyvernia część jaźni brała nad nim kontrolę, lecz teraz, wspominając przerażenie i zagubienie na okrągłej twarzy, poczuł złośliwą satysfakcję.

Na niegdyś pięknej, obecnie zniszczonej przez niedaleką budowę łące zebrało się już kilkuset ludzi. Dzieci biegały szaleńczo wokół, bawiąc się magicznie świecącymi przedmiotami, jasno oświetlone drewniane stragany z pamiątkami i przekąskami biły po oczach gdziekolwiek się nie obejrzało, nienaturalnie gorące powietrze przesiąkał zapach grillowanej kiełbasy i waty cukrowej. Wszyscy byli tak pochłonięci sobą i atrakcjami, że zupełnie nie zauważali ogromnego konia, dopóki ten nie zaczynał rżeć nad ich głowami. Mark wyczuwał, że Eltanin, choć zwykle nieustraszony, flegmatycznie odważny i zawsze stoicko spokojny, zaczyna się denerwować – coraz mocniej bił ogonem, a uszy całkowicie przytulił do czaszki. Nie wiedział, czy inteligentny wierzchowiec jest bliższy wpadnięcia w panikę, czy może stratowania wszystkich tych, którzy przeszkadzali mu na drodze.

Odetchnął z ulgą, nareszcie wyrwawszy się z żywej powodzi. Nigdy nie lubił dłuższego przebywania z ludźmi. Ludzie mieli w sobie tak wiele cech, które doprowadzały go do szału, że wolał nie narażać się na ich towarzystwo. Ludzie cuchnęli, ludzie byli głośni, ludzie kipieli nienawiścią do siebie nawzajem, ludzie byli aroganccy, wredni, całkowicie puści i tak niewyobrażalnie głupi...

Im dłużej przebywał z ludźmi, tym bardziej Antykreator rósł w siłę. I tym trudniej było mu się kontrolować... Jeśli świat miał przetrwać jeszcze parę lat, lepiej było unikać podsycających niszczycielską wściekłość interakcji. I tak nigdy nie były mu do niczego potrzebne.

AntykreatorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz