4. W święta należy być przygotowanym na przybycie niezapowiedzianego gościa

44 11 0
                                    

Nadszedł czas wigilii.

Na dworze było wyjątkowo pusto. W supermarketach zresztą też. Tym razem to w domach panowały tłumy. Tłumy zadowolonych z życia ludzi. Albo nie. W gruncie rzeczy nie ma co generalizować. Nawet, gdy ktoś czuje się boleśnie wyjątkowym przez większość swojego popieprzonego życia.

- I don't want a lot for Christmas, there is just one thing I need...

Dean naprawdę starał się wzbudzić w ich obu świąteczny nastrój. Z Wham przeszedł na Mariah Carey. Było już rockowe Jingle Bells. Był Presley ze swoim Silver Bells. Let it snow też. Było wszystko. Trochę zmienił swoją typową składankę.

Sam westchnął ciężko i rozejrzał się.

Nie było choinki ani prezentów. Nie było ozdób. Nie było skarpet. Atmosfery zresztą też nie. Ale byli łowcami. Raczej nikt nie spodziewał się niczego innego. Jedynie piwo, śpiew Deana i całkiem niezłe jedzenie.

- Mówiłem, że będzie fajnie – stwierdził Dean.

Sam wzruszył ramionami.

Wciąż nie był przekonany, ale musiał przyznać. Nie było tak źle, na ile mogłoby być. Któryś z nich mógłby umrzeć. Światu znów mogłaby grozić zagłada. Ogólnie tego dnia mogłoby być dużo więcej śmierci i zła. Nie było. Należało się cieszyć. I sprawić, żeby Dean, który tak się starał, cieszył się również.

Sam zerknął na niego i uśmiechnął się półgębkiem, przypominając sobie jeszcze jedno z jego postanowień.

- Przypomnij mi, dlaczego nie możemy dzisiaj ruszać Impali? – zapytał.

- Odpoczywa – oznajmił Dean.

Sam jeszcze szerzej uśmiechnął się.

- Dziwię, że nie kupiłeś jej prezentu.

Dean wzruszył ramionami.

- Kto powiedział, że nie kupiłem?

Sam już otwierał usta, aby mu odpowiedzieć, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Spojrzał na brata, marszcząc brwi. Dean machnął ręką na znak, że może pójść otworzyć. Jednocześnie chwycił za pistolet.

- Może to kolędnicy – rzucił Dean.

Prawdopodobne.

- Kto tam? – rzucił Sam stosunkowo lekkim tonem.

- Hestia – dostał natychmiastową odpowiedź. – Dean mnie zna.

Sam obrócił się i posłał znaczące spojrzenie bratu, który wyglądał na równie zaskoczonego. Jednak pomimo zaskoczenia machnął ręką ponownie. Sam westchnął i faktycznie uchylił drzwi. Stanęła przed nim niewielka, zarumieniona i radosna dziewczyna ubrana tak elegancko, że równie dobrze mogłaby pójść na spotkanie z prezydentem lub królową. W rękach trzymała dwa duże opakowane kolorowym papierem prezenty.

- Hej – rzuciła, po czym bez żadnych ceregieli weszła do środka. – Cześć Dean.

Dean skinął w jej kierunku głową. Wciąż wyglądał na zaskoczonego, ale chyba nie zamierzał tego po sobie poznać.

- Co tu robisz? – pierwszy zadał pytanie, a Sam opadł na łóżko, przyglądając się rozwojowi sytuacji.

Hestia zachichotała, po czym pogłaskała zdziwionego Sama po głowie.

- Głuptaski – zaświergotała. – Ale z was głuptaski.

Dean uniósł brew.

- Głuptaski pytają cię, co tutaj robisz – zauważył.

- O rany! – wyrzuciła z siebie. – Naprawdę nie wiecie?

Sam i Dean jednocześnie pokręcili głowami, i powiedzieli ,,nie''.

- O to takiego zabawne – stwierdziła, mając na myśli ich braterską synchronizacje. – Zróbcie tak jeszcze raz.

- Hestio... - niezamierzenie faktycznie to powtórzyli. Nie obyło się bez głośnego śmiechu Hestii, która wyglądała na wniebowziętą.

- Hestio, co tu robisz? – Dean zadał te same pytanie po raz trzeci, tym razem wyczekując normalnej odpowiedzi.

- Przecież to takie oczywiste! – stwierdziła. – Przyszłam dać prezenty.

Być może spodziewała się tego, że bracia pokiwają pokornie głowami, nagle rozumiejąc. Jeśli tak, nie miała racji.

- Jak to? – tym razem to Sam zadał pytanie.

Hestia zachichotała w ten sam specyficzny i trochę nawet uroczy sposób. Spróbowała nawet znów pogłaskać Sama po głowie, ale ten nie dał się. Odsunął się pospiesznie i spojrzał z urazą na Deana, bo to on teoretycznie ją tu sprowadził.

- W święta należy być przygotowanym na przybycie niezapowiedzianego gościa – oznajmiła. – Jedna z zasad, których nie można złamać.

- Ale... - Sam chciał powiedzieć, lecz ona zamknęła mu usta.

- Mam prezenty – przypomniała. – Fajne prezenty.

- Ale... - Sam wciąż próbował.

- I ciasto – dodała, wyciągając torbę zza pleców. – Dużo ciasta.

Dean i Sam spojrzeli na siebie i wzruszali ramionami. Trudno było jej się sprzeciwić, choć miała niewiele ponad metr pięćdziesiąt wzrostu. Była stanowcza, dużo mówiła i nie dawała mówić innym. Roztaczała wokół siebie dziwną aurę. Bardzo, bardzo dziwną aurę. 

Sam i Dean ratują świętaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz