6. Powodzenia chłopcy

26 11 0
                                    

Sam wiedział jak to jest. Kiedy ktoś przenosi cię, a potem materializujesz się w kompletnie innym miejscu. Castiel – ich kumpel anioł – niejednokrotnie robił to nawet bez wcześniejszego uprzedzenia, a bracia Winchester zdążyli się przyzwyczaić. Ale to, co właśnie ich spotkało – to była nowość. Nigdy nie mieli z pewnością na sobie czerwonych futer i nigdy też nie siedzieli w latających saniach zaprzężonych reniferami. Pomimo niskiej temperatury i wysokiego położenia, było im ciepło, stosunkowo przyjemnie. Tak jakby otaczała ich jakaś aura. Coś, co ich chroniła. Może kopuła.

Sam spojrzał na Deana zdezorientowany.

- Gdzie...

- Jesteście? – pojawiła się również Hestia. – Nad Północną Ameryką. I zanim zaczniecie. Zabrałam wam całą broń. Z butów, kieszeń i bielizny. – Sam miał wątpliwości co do tego, w jaki sposób sprawdziła ich bieliznę. Uspokoił się myślą, że być może zrobiła to pstryknięciem palcami. Czyli w ten sam sposób, w jaki być może załatwiała wszystkie swoje problemy. - Nie możecie żadnej używać, aż do końca świąt. To moje zasady.

- Jeśli...

- Moich zasad się nie łamie, chłopcy – oznajmiła.

Sam skrzywił się.

- To głupota. A jak ktoś nas zaatakuje? Myślałaś o tym?

Hestia pokręciła głową.

- Szczerze wątpię – przyznała. – Rzuciłam zaklęcie, a wy teraz pełnicie bardzo ważną funkcje.

Braciom Winchester nie podobały się warunki postawione przez Hestię. Szczerze powiedziawszy w ogóle nie podobał im się fakt, że siedzą w tym miejscu, w którym siedzą i słuchają tych wszystkich bzdur.

- Hestio...

- Uciszcie się i dajcie mi powiedzieć, zanim będziemy na miejscu – poprosiła. – Zwłaszcza, że już dojeżdżamy. – Sam i Dean patrzyli na nią w oczekiwaniu. – Macie teraz nowe obowiązki.

- Nowe obowiązki? Co to w ogóle znaczy?

Hestia zgromiła Deana wzrokiem. Z każdą sekundą coraz bardziej traciła cierpliwość. Zapewne wciąż ubolewała nad zniszczeniem swojej sukienki i nieżyczliwym przyjęciem podczas kolacji, kiedy to bracia dowiedzieli się o jej pochodzeniu. Nie miała szczęścia do swojej rodziny. Nie miała z kim spędzać świąt i przyszła do nich. Pomimo to jej nadnaturalne moce zrobiły na nich mało pozytywne wrażenie. A teraz siedzieli w magicznych saniach, zmierzając w niewiadomym kierunku.

W tej sytuacji obie strony nie miały zbyt dobrego humoru, a tym bardziej nastawienia.

- Jedyną osobą, która musi pracować w święta jest Święty Mikołaj – zauważyła. – Chcieliście pracować, a więc wedle życzenia staliście się spełnieniem marzeń wszystkich dzieci na świecie.

Sam i Dean patrzyli na nią w oszołomieniu. Jak do tej pory nie zdarzyło im się jeszcze coś podobnego. I szczerze powiedziawszy bardzo trudno było ich zaskoczyć. Mało tego – to było teoretycznie niemożliwe. Tak im się przynajmniej zdawało. Pomimo to, że świat nieustannie próbował robić im niespodzianki. Czasem mu się udawało, czasem nie. To, co działo się teraz, równało się ze zdobytym punktem w tej nietypowej dziedzinie.

- Lecimy do małego miasteczka oddalonym od tego waszego hotelu o jakieś dwieście kilometrów – wyjaśniała dalej. – Za wami jest worek. Są tam prezenty dla wszystkich dzieci, mieszkających na tym obszarze...

- Jest mały – zauważył Sam. – Chyba za mały.

- Jest magiczny – wytłumaczyła Hestia, patrząc na niego jak na idiotę. – Jak wszystko w święta.

Sam i Dean ratują świętaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz