8. Każdy musi przeżyć i iść dalej

33 10 0
                                    

Działali przez długie godziny. Sanie dostarczały ich w odpowiednie miejsce. Sam brał worek, Dean wskakiwał jako pierwszy. Kładli prezenty do skarpet lub pod choinkę. Dean zjadał po jednym ciastku z każdego domu, a Sam posyłał mu przy tym znaczące spojrzenia. Czasem dane było im się dowiedzieć co nieco o sytuacji rodzinnej w danym miejscu. To jak się tu dzieciaki traktuje i czy mają rodziców, czy tylko ludzi, którzy się za nich uważają.

Byli w ciągłym ruchu, a nastała noc. Powoli, więc opadali z sił, ale żadne z nich jeszcze nie skarżyło się na ból pleców czy rąk. Po pierwszy byli do niego przyzwyczajeni. Po drugie wiedzieli, że czynią dobrze. Robili tak od zawsze, czasem kosztem własnego zdrowia, nie czuli się, więc inaczej.

Kilkukrotnie natrafili na przypadek bynajmniej niezadowalający. Prezentem wówczas był kawałek chleba i droga do bezpiecznego, ciepłego miejsca. Bracia wówczas chcieli podarować im coś więcej, ale w worku było tylko to.

W połowie nocy natrafili na ciekawy przypadek. Przypadek, w którym mogli dostrzec po trochu własne odbicie.

Mieszkanie było niewielkie. Sypialnia matki i dzieci była połączona. Dwóch chłopców spało sobie smacznie. Starszy i młodszy. Bracia.

Obok łóżka matki leżały butelki. W większości puste.

Dean spojrzał na Sama, marszcząc czoło.

- Nie zostanie raczej matką miesiąca.

- Masz jakieś wątpliwości? – rzucił Sam.

Oboje pokręcili głowami w tym samym czasie.

Chłopcy wydawali się być całkiem w porządku, co raczej było słabym osądem, zważywszy, że każdy śpiący dzieciak wygląda niewinnie. Pomimo to jakąś taką sympatię wzbudzali. Prawdopodobnie przez trudne życie, ale Sam nie chciał o tym w ten sposób myśleć.

- Co dla nich mamy? – spytał Dean.

Sam zajrzał do worka i uniósł brwi zdziwiony.

- Wygląda na to, że będziemy musieli ubrać im choinkę.

Dean uśmiechnął się i wzruszył ramionami.

- W porządku.

Sam wyciągnął z worka prawdziwe drzewko i stojak, nie komentując już tego, że to niemożliwe, że się to wszystko pomieściło. Ustawił ją w rogu i zakręcił śrubki, słuchając porad Deana, aby ustawić ją w miarę równo. Kiedy już stała, zabrali się za ubieranie. Były łańcuchy, lampki i mnóstwo bombek.

- Ubieraliśmy kiedyś prawdziwą choinkę? – zapytał Sam. – Kiedykolwiek?

Dean pokręcił powoli głową.

- Raczej nie.

- Tak mi się wydaje.

- Znaczy... kiedy jeszcze mama żyła...

- Mnie to nie dotyczy, Dean.

Dean wzruszył ramionami i skupił się na zawieszaniu łańcuchów. Sam za to skupił się na lampkach. Kiedy zostały do pozawieszania bombki, starali się je zawieszać możliwie jak najbardziej równomiernie. Tak, aby wszędzie było ich po trochu, a choinka była najładniejszym drzewkiem w mieście.

- To całkiem niezła zabawa – wymamrotał Sam.

Dean skinął głową.

- Jest nie najgorzej – przyznał.

- Wyobrażasz sobie, że moglibyśmy to robić każdego roku, kiedy byliśmy mali – snuł Sam. – Zawieszalibyśmy, śpiewali kolędy i dostawali prezenty. To mogłoby być fajne.

Dean skinął głową.

- Mogłoby.

Zamilkli.

Słychać było jedynie równomierne oddechy chłopców i ich matki. I wiatr. Wiatr obijał się o ich dom. Jęczał i jęczał, jakby użalał się nad losem tej dwójki. Być może jęczał też nad losami rodziny Winchester. Nie byłby taki głupi. Ten wiatr. Gdyby faktycznie to robił. Sami Winchesterowie byliby w stanie go zrozumieć.

- Właśnie dlatego chciałem zmienić raz ten dzień – oznajmił Dean, kiedy cisza stała się nie do zniesienia. – Ciągle wracamy do przeszłości. Wspominamy. Ktoś próbuje wykorzystać ją przeciwko nam.

Miał racje.

Zamiast użalać się na przeszłością, wypadałoby zmienić przyszłość. Stworzyć złoty wiek. Dobry wiek.

- Czasem starania nie wystarczają – zauważył Sam. – Spójrz na nas teraz. Próbowaliśmy, ale znów się nie udało. Nie ratujemy siebie, a innych.

Dean westchnął.

- Ale rozmawiamy ze sobą.

- Często ze sobą rozmawiamy.

- I ubieramy choinkę – dodał Dean.

Sam uśmiechnął się i potaknął.

- Racja – przyznał.

Nastała następna chwila ciszy, podczas której chłopcy wciąż działali przy zielonym drzewku. W pewnym momencie Dean uśmiechnął się półgębkiem.

- W sumie to mamy też prezenty – zauważył. – Hestia przyniosła.

- Myślisz, że je zostawiła?- spytał Sam.

- Myślę, że tak – przyznał Dean. – Przecież to jedna z zasad, których nie można łamać.

- Sam parę złamałeś – przypomniał Sam.

Dean wzruszył ramionami z uśmiechem.

Odeszli o krok od choinki, aby ujrzeć w pełnej okazałości swoje działo, z którego mogli być dumni. Jak na pierwszy raz wyszło im nienagannie, o ile ubieranie choinki można uznać za jakąś większą filozofię lub trudne do zrealizowania wyzwanie.

- Jest dobrze – stwierdził Dean.

Sam pokiwał głową, na znak, że w pełni się zgadza.

- No to... to chyba wszystko.

Dean pokręcił głową.

- Jeszcze jedna sprawa.

Podszedł do matki i chwycił wszystkie butelki w którym była choć kropla trunku. Wylał. Obszukał szafki i znalazł wszystko, co kobieta schowała – wylał. A kiedy wylał już wszystko, nie myśląc o tym jak bardzo kobieta się wścieknie, zdjął czapkę z białym pomponem (która wcześniej nie chciała schodzić z jego głowy) i nałożył ją młodszemu chłopcu.

Sam widząc to, westchnął i zrobił to samo.

- Myślisz, że to coś da? – pytał, mając na myśli choinkę, tymczasowy brak alkoholu i czapki.

Dean wzruszył ramionami.

- Może stwierdzi, że to znak, aby zacząć być dobrą matką – rzucił bez wiary. – Mogłoby tak być.

- Mogłoby – przyznał Sam.

Dean westchnął.

- Ale nie będzie. – Był pewien z wiadomych powodów. Chciał, żeby było inaczej. Nawet bardzo. Ale szanse były nikłe. Procentowo niskie. Szybciej uwierzyłby w to, że kobieta się wkurzy i wyżyje na dzieciach. Pomimo to nie żałował tego, ze zrobił trochę więcej niż zazwyczaj.

Sam i Dean stali tam jeszcze dłuższą chwilę, kiedy ten drugi zdecydował się ruszyć.

- Musimy już iść – stwierdził.

Sam skinął głową.

- Poradzą sobie – przekonywał zarówno siebie, jak i brata. – Tamte dzieciaki z ulicy też. I ci, którzy w ogóle nie mają rodziców. Poradzi sobie ta dziewczyna, która płakała na kanapie, jak przyszliśmy...

- Wszyscy dadzą radę – przerwał mu i przyznał racje Dean.

Każdy musi przeżyć i iść dalej. Inaczej się nie da. Nigdy nie dało. 

Sam i Dean ratują świętaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz