11. Nikt nas nie zastąpi

52 9 2
                                    

Abby ogarnęło przyjemne ciepło, kiedy przekroczyła próg domu i zamknęła za sobą drzwi. Te zaskrzypiały w charakterystyczny, przeciągły sposób. Ręce i uda zaczęły ją piec, ale nie było w tym nic złego. Cieszyła się, że w ogóle je czuje po tak długim czasie przebywania na zewnątrz.

Parę razy tupnęła nogami, aby otrzepać buty ze śniegu. Zostawiła po sobie mokry, błotnisty ślad.

Weszła w przedsionek, aby się rozebrać.

W domu nikogo nie było. Panowała cisza. Większa nawet niż na ulicy, bo na ulicy była chociaż Toni, a w środku była tylko ona.

Dziewczyna wzięła głęboki oddech i wkroczyła powolnym krokiem do salonu. Nigdzie jej się nie spieszyło i pomimo to, że w ostatnim czasie czuła nad wyraz dogłębną potrzebę znacznego wysiłku fizycznego (dosłownie chciała, aby pot lał się z niej litrami), teraz była jakby ociężała, zmęczona.

Przełknęła ślinę.

Było ciemno. Jedynie światełka na choince dawały odrobinę światła. Pięknie to wyglądało. Może nawet i idealnie. Tak samo jak śnieg, który spada, spada i spada bez końca, kiedy nadejdzie odpowiednia pora roku.

Abby dręczyło przeczucie, że jak usiądzie, nie będzie w stanie już wstać, dlatego też ruszyła jeszcze do pokoju po telefon, którego zapomniała wcześniej wziąć ze sobą. Spojrzała na ekran i odblokowała.

Jedno nieodebrane połączenie.

Postanowiła, że oddzwoni później.

Teraz była za bardzo zmęczona. Za ciężka. Śpiąca.

Kiedy miała już telefon w ręce, odwróciła się, wróciła do salonu i opadła na kanapę. Podłączyła słuchawki do telefonu, włożyła je do uszu i włączyła świąteczną muzykę. Migoczące światełka stały się irytujące po jakimś czasie, a Abby jeszcze bardziej śpiąca – dlatego też zamknęła oczy bez dłuższego zastanowienia.

Muzyka przebijała się do jej umysłu, a tam daleko, gdzieś w środku tworzyła obrazy jeszcze piękniejsze od białych śnieżynek i światełek na choince. Obrazy trudne do opisania. Marzenia, plany, pomysły, wyobrażenia... . To wszystko tworzyło nowe uniwersum.

Często tak bywa, że kiedy jest się zmęczonym, leci dobra muzyka, a ty odpływasz już przy zamkniętych oczach do krainy marzeń – przychodzi czas na sen. I tak się właśnie stało.

Abby po dwóch czy pięciu minutach, pogrążyła się w głębokim, zbawczym wręcz śnie.

* * *

Trudno jej było stwierdzić, co takiego ją zbudziło – jej pies, który również się obudził i zaczął szczekać, czy dźwięki Hey there Delilah płynące z jej telefonu i mówiące o tym, że ktoś chce się z nią połączyć. Tak czy inaczej otworzyła oczy i choć bardzo nie chciała, odebrała.

- Jesteś już w domu? – usłyszała głos taty.

- Tak – udzieliła szybkiej odpowiedzi. Chciała już wrócić do spania. Jak najszybciej, na jak najdłużej.

- Będziemy za jakąś godzinę lub dwie.

Abby wymamrotała odpowiedź i rozłączyła, kiedy wiedziała, że już może.

Rozprostowała się i ziewnęła. Rozejrzała wokół, dopiero zdając sobie sprawę z tego, że jej playlista już dawno musiała się skończyć, a w jej głowie zapanowała całkowita cisza. Wyjęła słuchawki i rozmasowała skronie. Spojrzała na godzinę. Dziesięć minut po północy. Wigilia.

Kiedy zdawało się, że widzi na oczy, ruszyła do kuchni.

Nalała sobie szklankę wody i uśmiechnęła sama do siebie na samą myśl o tym, że za parę godzin będzie tam niedaleko mnóstwo prezentów. Nie żeby jakoś specjalnie ją to obchodziło. Najlepszym prezentem byłoby pozostanie w domu na święta. Zwykłe rodzinne święta. Nic więcej. Ale wiedziała, że to się nie stanie. Znów wyjadą, będzie wiało nudą, a Abby z pewnością nie będzie dobrze się bawić.

Przez to wszystko woda nawet źle zaczęła smakować.

Wróciła na kanapę.

Znów opadła na nią z gracją worka piasku.

Ponownie włączyła muzykę, tym razem bez słuchawek, tak że słychać było ją na całym piętrze. Senność już ją opuściła, a ona w rytm zaczęła ruszać głową i stukać palcami o blat. Wpierw robiła tylko to. Kręciła się, nawet dobrze bawiąc. Poczuła się niczym Dean Winchester w swoim czarnym samochodzie.

Pogłaśniała jeszcze przez parę sekund, aż do momentu, kiedy dźwięki wypełniły całe pomieszczenie.

Jej pies przyglądał jej się zdziwiony, tak jakby nie mógł zrozumieć, co takiego jego właścicielka wyprawia.

Zaczęła wykonywać nieprzemyślane ruchy rękoma i nogami, tak jakby chciała odpędzić natrętną muchę. Ale nie ma co się oszukiwać – pasowało jej to. Bardzo jej to pasowało. Wręcz to uwielbiała.

Próbowała śpiewać.

Później już nie próbowała, a po prostu śpiewała. Tak głośno, że być może słychać było ją na zewnątrz, ale kto by się teraz tym przejmował? Fałszowała? Kto by się teraz tym przejmował? Zachowywała się jak idiotka?

Kto by się teraz tym przejmował?

Nie jestem Deanem Wicnhesterem, pomyślała Abby.

I było jej z tym niesamowicie dobrze. Kiedy tak skakała i nie wiedziała dlaczego to robi. O ile Dean i Sam znaleźli spokój przy ognisku, ona chyba znalazła go teraz. Przy tej muzyce, w trakcie tego nieskoordynowanego tańca.

Piosenka, jednak nareszcie musiała się skończyć.

Abby po raz trzeci w ciągu tego dnia opadła na kanapę.

Przyjrzała się uważnie swoim niewielkim dłoniom. Nieco ciemniejsza skóra, zadbane paznokcie. Stwierdziła, że zapewne mogą zrobić niewyobrażalnie dużo. Odchyliła się i oparła.

Siedziała tak z dziwnym zadowoleniem z własnego ciała. Z własnego charakteru. Zadowolona z tego, że jest Abby. Nikim innym na świecie.

Bo każdy z nas ma swoje zadanie. Większe czy mniejsze – tak samo istotne. Zajmujemy miejsce we wszechświecie. Jest dla nas zarezerwowane. Tylko dla nas. Obojętnie czy to pierwsza klasa czy ekonomiczna, jeśli ma się o tym mówić bardziej obrazowo. Nikt nas nie zastąpi. Czasem to wkurzające, a czasem jest to najcudowniejszą sprawą, jaka kiedykolwiek może nam się przydarzyć.

Jesteśmy jedyni na świecie. Wyjątkowi. Nikt nie ma takiego samego życia jak my.

Za parę dni będzie to wkurzające. Albo nawet zapomni się o tej swojej wyjątkowości. Ale teraz jest dobrze. Jest lepiej.

Można wyczuć spokój. Ogrzać się i czekać. Bo nic innego nam nie pozostaje. 

Sam i Dean ratują świętaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz