Rozdział 5

35 2 0
                                    

~~Sky~~

Autobus zatrzymał się przed bramą prowadzącą do niewielkiego kompleksu domków, w których mieliśmy zamieszkać. Mogło się wydawać, że miejsce nie należało do często odwiedzanych, o czym świadczył zaniedbany napis na drewnianej tabliczce tuż przy wjeździe, którego nie dało się już odczytać, podobnie jak znaków na terenie czy oznaczeń szlaków i ścieżek, gdyż nasze obecne miejsce pobytu mieściło się niedaleko lasu.
Zaraz po odebraniu bagażu od dobrze zbudowanego mężczyzny w kraciastej koszuli postanowiłam poszukać brata. Wokół mnie panowało zamieszanie - każdy był zajęty przenoszeniem pakunków, rozmowami lub po prostu chodzeniem bez celu, nie mając pojęcia, co ze sobą zrobić. Nie czułam się zbyt dobrze w centrum tego zgromadzenia, tym bardziej że nikogo nie znałam poza grupą ludzi przez krótką wymianą zdań w autobusie. Ściskałam mocno obiema dłońmi rączkę walizki, co rusz przesuwając ją o kilka centymetrów w którąś że stron. Odczułam lekki niepokój - z początku myślałam, że nie zajmie długo, zanim uda mi się namierzyć Harry'ego, lecz po kilku minutach wciąż nie znajdował się w zasięgu pola widzenia. Nie żebym była niesamodzielna czy wymagała specjalnej opieki, ale w sytuacji, gdy znajdowałam się w nowym miejscu wśród nieznajomych, brat był jedyną osobą, przy której czułam się pewnie, przynajmniej na razie.
- Orientuj się!
Gwałtownie odwróciłam się, słysząc krzyk dochodzący zza pleców. Zanim zdążyłam zorientować się, do kogo był skierowany, na mojej twarzy wylądowała mała poduszka, którą miałam że sobą podczas drogi. No, przynajmniej tak mi się wydawało, bo przez zamknięte powieki niewiele można zobaczyć. Chwyciłam miękki przedmiot zanim spadł na ziemię i ujrzałam roześmianą twarz zielonookiego szatyna.
- Mówiłem, że leci - rozłożył ręce na znak, że wina nie leży po jego stronie, po czym odebrał ode mnie białego jaśka.
Wywrociłam oczami. Gdybym nie znała Harry'ego i ktoś powiedziałby mi, że ma za sobą już prawie dwadzieścia lat życia, z pewnością bym mu nie uwierzyła. Często zachowywał się jak dzieciak, wpadł na pomysły, które nie przyszłyby do głowy nikomu innemu. Był oryginalny, ale przez to wyjątkowy. Nawet jeśli czasem doprowadzał mnie do skraju wytrzymania, w życiu bym go nie zamieniła.
- Wiesz już, który domek jest nasz? - spytał, rozglądając się.
- Tak, Harry - zaczęłam sarkastycznie - Mam rentgen w oczach i prześwietlam umysły organizatorów, nawet kiedy nie mam zielonego pojęcia kim i gdzie są.
- Dobra, rozumiem - uniósł ręce w geście obrony - Następnym razem będę celował niżej - uśmiechnął się, ukazując zęby.
- Nie będzie następnego razu - oznajmiłam, unosząc kaciki ust - Oddaj to.
Sprawnym ruchem udało mi się odzyskać własność bez zbędnych gierek brata, jak wykorzystanie mojego niskiego wzrostu i unoszenie rzeczy tak, abym nie była w stanie ich dosięgnąć.
- Idę się zorientować, co i jak - wskazał niedbale w kierunku grupy osób, zebranej kilkanaście metrów dalej - A ty w tym czasie możesz zapoznać się z kimś albo... - przerwał widząc, że unoszę brwi, gdyż znów próbował mówić mi, jak miałam się sobą zająć, czego zupełnie nie potrzebowałam i nie lubiłam, o czym doskonale wiedział - Zresztą, rób co chcesz.
Poklepał mnie po ramieniu, po czym posłałam mu wdzięczny uśmiech. Patrzyłam, jak się oddala. Czasem doznawał dziwnych przebłysków rodzicielstwa czy nadopiekuńczości, co z jednej strony było naturalne - w końcu byłam młodszą siostrą, którą od zawsze się zajmował, ale miałam już osiemnaście lat i potrafiłam o siebie zadbać.
Nie mając ambitniejszych planów na zabicie czasu, wygrzebałam z dna torby podręcznej pokrowiec z aparatem fotograficznym. Przeważnie nosiłam go blisko, nigdy nie wiadomo przecież, kiedy nadarzy się okazja na uwiecznienie czegoś ciekawego.
Zostawiłam walizkę opartą o drzewo. Znajdowałam się na tyle blisko, żeby mieć na oku wycieczkę, ale wystarczająco daleko, by nie słyszeć wyraźnie rozmów. Spokój, cisza i natura - trzy rzeczy, które dawały mi ukojenie i możliwość skupienia. Przygotowywałam urządzenie do pracy, gdy kawałek dalej ujrzałam dwójkę ludzi - dziewczynę i chłopaka. Wizualnie byli do siebie podobni - oboje ubrani na czarno z tą różnicą, że dziewczyna miała kolorowe pasemka, co wyraźnie kontrastowało z czarnymi jak węgiel włosami towarzysza, którego zdążyłam poznać w drodze. Z tego, co pamiętam, miał na imię Matt.
-...jestem Vicky - uśmiechnięta dziewczyna wyciągnęła przyjaźnie rękę w stronę ciemnowłosego, który nie wydawał się zbytnio zainteresowany. Obrzucił ją przelotnym spojrzeniem, wkładając dłonie do kieszeni czarnych spodni.
- Fajnie. - odparł oschle, odchodząc kilka kroków dalej. - Idź już.
Dziewczyna powoli opuściła rękę, dołączając ją do drugiej, w której trzymała niewielką, ćwiekowaną torebkę. Pewnie poczuła się urażona chamskim zachowaniem Matta, czemu zupełnie się nie dziwiłam. Chciała się tylko zapoznać, czym sobie zasłużyła na takie traktowanie?
Nie rezygnując, posunęła się nieznacznie w kierunku chłopaka.
- A ty jak masz na imię? - ciągnęła wciąż tym samym, ciepłym tonem. Zdawała się zignorować jego brak sympatii. Widocznie nie dała się tak łatwo spławić.
-Matt. - odparł bez emocji po chwili wahania, nie nawiązując kontaktu wzrokowego. Wydawał się przebywać w innym wymiarze, odcięty od świata. Chyba nie należał do osób, które otaczają się gronem znajomych.
Kolorowowłosa spuściła wzrok na ziemię, jakby o czymś myśląc. Może rozważała, czy dalej prowadzić rozmowę, która nawet nie dawała nadziei na dalszy rozwój bez wprowadzania do atmosfery napięcia i niezręczności. W końcu zdecydowała się zabrać głos.
- Pomyślałam, że może poszukalibyśmy razem do...
Ciemnowłosy wciągnął głośno powietrze, stając z nią twarzą w twarz.
- Czego w zdaniu "Idź już" nie zrozumiałaś? - zmarszczył brwi, wyraźnie zirytowany, czego ani ja, ani zapewne Vicky nie byłyśmy w stanie zrozumieć. - Jest tyle ludzi dookoła, idź się przyczepić do kogoś innego.
Dziewczyna natychmiast zamilkła, zaskoczona gwałtowną reakcją chłopaka. Nie zrobiła nic złego, co z nim było nie tak? Jeśli miał jakiś problem, nie musiał wyżywać się na niewinnych osobach.
Spuściła głowę, nie mówiąc już ani słowa. Westchnęła, odwracając się w stronę siedliska i grupy wycieczkowiczów przy nim zgromadzonych. Matt wciąż chodził w kółko, wpatrując się w ziemię, która wydawała mu się tu jedyną interesującą rzeczą.
- Jakby co, będę niedaleko. - oznajmiła smutno, posyłając mu ostatnie spojrzenie, którego nie raczył odwzajemnić, po czym skierowała się do jednego z domków.
Zrobiło mi się jej szkoda. To nie jej wina, że trafiła akurat na takiego bezczelnego gbura jak Matt. Na pewno zepsuł jej tym humor na cały dzień. Jak można być tak pozbawionym empatii człowiekiem?
- A ty co się gapisz?
Nawet nie zauważyłam, kiedy jego spojrzenie utkwiło na mojej osobie. Patrzył na mnie tak chłodnym wzrokiem, pełnym nienawiści, jakbym wyrządziła mu wielką krzywdę.
- Już... Już idę.
Spłoszona powoli odkręciłam się i ruszyłam w przeciwnym kierunku, byleby znaleźć się daleko od obecnego miejsca. Przepełnione niezrozumieniem dla działań ludzi i pewnością myśli walczyły o przewagę nad niepochamowanym strachem i nieśmiałością. Jak dotąd bez oczekiwanego skutku.
- Sky, tu jesteś!
Za plecami usłyszałam głos Harry'ego. Zauważyłam, że stojąca dotąd spokojnie grupa wycieczkowiczów zmieniła lokalizację, kierując się w stronę wąskiej ścieżki między budynkami.
Gdy wróciłam wzrokiem do miejsca, w którym stał chłopak, już go nie było.
Zniknął.


Innocent...?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz