Lance uśmiechnął się w stronę bruneta, który od razu odwzajemnił uśmiech, po czym pchnął ciężkie dwuskrzydłowe drzwi Kościoła.
Charakterystyczny brzdęk zawiasów przerwał głuchą ciszę w środku, tak, że po plecach szatyna przeszedł lekki dreszcz. W tym momencie bardzo cieszył się z obecności Koreańczyka.
Oboje weszli do środka, a następnie skierowali się w stronę ołtarza. Budynek nie był za duży, to był raczej mały Kościółek, ale w środku wyglądał jak prawdziwa katedra. Piękne freski ozdabiały wszystkie ściany, ukazując najróżniejsze sceny świętych. Kolory, jakimi były pomalowane, mieniły się w blasku świec, które aktualnie paliły się na świeczniku, zwisającym z sufitu. Na samej górze znajdowały się anioły z harfami, których wzrok skierowany był na sam środek ołtarza. Kolumny wykonane były z białego marmuru, a na końcach wyrzeźbione miały liście lub wzory kwiatowe.
Lance nie mógł oderwać wzroku od malowideł, a co dopiero od delikatnych rzeźb. Jest tu jeszcze piękniej, jak był tu po raz ostatni.
– Naprawdę ci dziękuję, że znalazłeś czas – odezwał się pierwszy po dłuższej chwili. – Nie wierzę, że akurat dzisiaj Allura nie mogła przyjść na próbę generalną przysięgi małżeńskiej. Przecież ślub jest już jutro!
Keith poczuł niemiłe ukłucie gdzieś w środku. Allura. Od dwóch tygodni słyszy tylko to imię bez przerwy. A taki był szczęśliwy, gdy dowiedział się, że Lance wraca do Colinsport.
Lance był jego najlepszym przyjacielem z dzieciństwa. Tylko dzięki niemu, udało mu się przetrwać najgorszy okres w Domu Dziecka i nie zwiać przy pierwszej lepszej okazji. Doskonale pamięta, jak obydwoje ganiali się na łące za domem Latynosa oraz jak specjalnie wymykał się z budynku, byleby pooglądać gwiazdy na niebie w ich tajemnym miejscu. Zawsze podziwiał go za ogromną wiedzę o kosmosie. Uwielbiał słuchać, gdy z zapałem opowiadał o konstelacjach i najróżniejszych ciekawostkach.
Tamtego lata – dokładnie trzynaście lat temu – pod wielkim rozłożystym dębem wzięli "ślub", a ich obrączki składały się z dwóch plastikowych pierścionków, które Lance ukradł starszej siostrze. Poprzysięgli sobie, że już zawsze będą razem i nikt ich nigdy nie rozdzieli.
A potem niebieskooki musiał wyjechać i kontakt się urwał. Obietnica też.
– Przecież wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. – Brunet posłał mu lekki uśmiech. – A więc, co mam robić?
Lance ustał z uśmiechem na środku ołtarza i złapał Keitha za ręce, na co ten odwrócił wzrok speszony. Poczuł przyjemne ciepło, takie, jakie pojawia się w nim codziennie od dwóch tygodni, gdy tylko McClain jest w pobliżu. Ma takie gładkie i delikatne ręce, które chciałby już trzymać zawsze.
– Ziemia do Keitha. – Szatyn zaśmiał się serdecznie. – Znowu gdzieś odleciałeś.
Kogane potrząsnął głową energicznie, jednocześnie czując szczypanie na policzkach ze wstydu.
– Wybacz. Powtórzysz jeszcze raz?
– Zaczynasz najpierw ty, jako panna młoda. Wymyśl coś na szybkiego, a potem ja zacznę swój monolog, okey?
McClain spojrzał na niższego chłopaka z uśmiechem. Keith kiwnął głową i wszedł o jeden schodek wyżej.
– Allura jest przecież wyższa. – Zaśmiał się niezręcznie i spojrzał na splecione dłonie, byle nie napotkać niebieskich tęczówek. – I mam teraz zacząć?
– Owszem.
– Ale tak już?
– Dobrze, by było.
CZYTASZ
We are a good team [Klance] / One Shots
FanfictionDłuższe, bądź krótsze shoty o naszych kosmicznych głupkach <3 I nie tylko! Serdecznie zapraszam do czytania :* Dziękuję za wszystko!