Odsiadka w kozie

2.4K 170 305
                                    

Ponad 4000 słów xD
Radzę rozsiąść się wygodnie.
-------------------

– Twoje zachowanie jest karygodne, jeszcze jeden taki numer i wylatujesz, Kogane – oznajmił ostrzegawczo Zarkon, mierząc chłopaka wzrokiem znad okularów na czubku nosa. – Ja rozumiem, że to się zdarza między chłopakami w tym wieku, ale na Litość Boską, nie musiałeś mu łamać nosa.

Keith – z wielkim trudem – próbował nie uśmiechnąć się pod nosem. Tylor dostał to, na co zasłużył, nawet z nawiązką. No bo kto normalny wyzywa cię od pedałów i męskich dziwek?! Kurwa, kto? I tak zmusił się do okazania mu litości. Dupek.

Dyrektor westchnął ciężko i rozłożył bezradnie ręce na biurku.

– I co ja mam teraz z tobą zrobić?

– Wypuścić i udać, że ta sytuacja nie miała miejsca?

Zarkon zaśmiał się serdecznie, po czym pokręcił z niedowierzania głową. Śmieszny z niego dzieciak.

– Z każdą twoją kolejną wizytą zaskakujesz mnie coraz bardziej. Niestety muszę cię zawiesić, a swoją karę przesiedzisz w kozie.

Keith jęknął głośno, marszcząc brwi. Tylko nie to, wszystko, byleby nie skazywać go na to piekło.

– Ale nie mogę zrobić czegoś innego? – spytał z nadzieją. – Mogę nawet pomóc Panu Slav w sprzątaniu klas. Panu Coranowi w szorowaniu probówek!

– Keith.

– Rozumiem – odparł skruszony przez wpływ znaczącego spojrzenia Zarkona.

~*~

Kogane otworzył drzwi do sali 134 i zajrzał do środka. Pusto. Był pewien, że Tylor też dostał wyrok i będzie musiał z nim przesiadywać w jednej celi. A tu proszę, niespodzianka.

Wszedł do środka. Wybrał ostatnią ławkę w środkowym rzędzie, na wprost biurka nauczyciela. Oparł głowę o rękę i rozejrzał się po pomieszczeniu.

Nudne, żółte – już wyblakłe – ściany, aż raziły swoim brzydkim kolorem. Biała niegdyś tablica, wisząca za biurkiem, była pomazana jakimiś rysunkami i słowami. Chyba niemieckimi. Nienawidził tego języka. Był taki twardy, okropnie brzmiał, no i Niemcy tak głośno wrzeszczą. Znużonym wzrokiem powędrował na wielką mapę Europy, gdzie były zaznaczone jakieś punkty. Najwięcej ich było właśnie w Niemczech.

Nagle drzwi otworzyły się z hukiem, a do środka wszedł znany mu już magister języka hiszpańskiego – Lance McClain. Zawitał w progi tego budynku ledwo pół roku temu, a już wszystkie dziewczyny zaczęły się za nim uganiać, jak kury za kogutem.

– Kończę dopiero za dwie godziny – odpowiedział, przyciskając telefon do ucha. W rękach miał ogromny stos kartek A4. – Tak, pamiętam. Skarbie, spokojnie, zdążę...do zobaczenia.

Pan Lance był wysoki, dla niego nawet za bardzo. Latynoska cera wyróżniała się pośród uczniów, jak i nauczycieli swoim mleczno – czekoladowym kolorem. Oczy przypominały wzburzone morze z bardzo jasnymi prześwitami, które wyglądały jak gwiazdy na nocnym niebie. Biała koszula rozjaśniała karnację i subtelnie opinała klatkę piersiową, pokazując zarys mięśni.

– Keith, tak?

Miękki głos rozbrzmiał chłopakowi w uszach, przez co musiał zrezygnować z oglądania (z pełnym podziwem) nauczyciela. Podniósł wzrok i kiwnął głową.

– Czemu siedzisz tak daleko? – Zmrużył oczy, świdrując spojrzeniem nastolatka. – Chodź tu bliżej.

McClain usiadł za biurkiem, kładąc wielką stertę sprawdzianów obok, po czym podniósł wzrok na bruneta.

We are a good team [Klance] / One ShotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz