Ilość słów: 3400
- Chcę kupić twoją ziemię.
- Wyjdź z mojego domu.
- Nie nazwałbym tego domem...
- A ja nie nazwałbym cię szanowanym biznesmanem, jak przedstawiłeś się na początku.
- Dobrze. Pokonam pana tak czy inaczej, panie Styles. Proszę tylko poczekać.
~*~
Ta rozmowa zapoczątkowała najgorszy, a zarazem najlepszy miesiąc w życiu Harry'ego. I mimo że od lat był przygotowany na napływające oferty biznesowe – jego babcia wiele razy ostrzegała go, korzystając z własnego doświadczenia – to nie był przygotowany na atrakcyjnego mężczyznę w garniturze szytym na miarę i pilotkach, siedzącego przy jego małym stole kuchennym z czekiem między nimi. Liczby zapisane były perfekcyjnym, zakręconym pismem, stanowiąc sumę, która była warta więcej niż cała ziemia Harry'ego, mały dom, farma i ciężarówka. Może nawet poobijane Corvette za domem, które od wieków nie widziało światła słonecznego.
Lecz Harry nie zmarnował ani sekundy, nim odsunął czek z powrotem do „biznesmana" Louisa i stanowczo stwierdził 'nie'.
Louis początkowo wyglądał na zgaszonego, ale otrząsnął się i podwoił ilość uroku, jakim oczarowywał Harry'ego. Jednak nic nie mogło zmienić zdania bruneta i Louis wyszedł dwadzieścia minut później z groźnym spojrzeniem i zapowiedzią.
- To się tak nie skończy, Styles – wypowiedział jego udawany, słodki głosik tuż przed tym, jak Harry zatrzasnął mu drzwi przed nosem.
Tej nocy brunet zadzwonił do swojej babci i przez prawie godzinę wypłakiwał jej się na linii, nim obiecał, że w weekend ją odwiedzi.
Harry potrafił zająć się sobą i rodzinną farmą, ale pocieszenie od babci nigdy nie boli.
~*~
Małe miasteczko mieściło się przy jednej tylko ulicy. Była wygodna stacja benzynowa, jeden sklep spożywczy, bar o nazwie Róża i biuro szeryfa. Na krańcu miasteczka, przy zjeździe z autostrady stała knajpa. Szkoła stała przy bocznej uliczce, a drogę otaczała mała społeczność domków. Było to w zasadzie bardziej sąsiedztwo niż miasteczko i byłoby tak, gdyby nie obecność biura szeryfa.
Każdy znał i uwielbiał każdego. Atmosfera była w miasteczku ciepła i zapraszająca przez cały rok, a wielkie dęby wytyczające każdą uliczkę jeszcze dodawały do tego wspaniałego poczucia.
Harry pamiętał dorastanie tutaj, a przynajmniej w czasie weekendów. Jego rodzice mieszkali godzinę drogi od farmy dziadków, więc był na niej prawie każdego weekendu. Można było pojeździć konno, a potem gonić kury, pielęgnować kwiaty w ogrodzie z babcią lub Corvette z dziadkiem, udając, że się pomaga.
Co niedzielę rano jechali do miasteczka, by sprzedać na małym targu uzbierane w tygodniu jajka i Harry mógł biegać, gdzie chciał. To tu poznał Nialla, którego rodzice prowadzili sklep spożywczy i zostali najlepszymi przyjaciółmi. To tu na corocznym ognisku miał swój pierwszy pocałunek z dziewczyną za drzewem.
To także tutaj Harry zakochał się, kiedy miał dwadzieścia dwa lata, świeżo po uniwersytecie, ze stopniem naukowym i po śmierci dziadka. Nie zastanawiał się dwa razy, nim zmusił babcię, by pozwoliła mu przejąć farmę. Cała rodzina i miasteczko wciąż byli wstrząśnięci po śmierci Toma, ale brunet wiedział, że starzejąca się babcia nie byłaby już w stanie sama zająć się farmą. Nie zastanawiał się, nim wpadł do domku i niemal wykrzyczał swój plan babci.
„Pozwól mi przejąć farmę, babciu, proszę", błagał, upadając przed nią na kolana. „Możesz mieszkać w moim mieszkaniu niedaleko mamy i Robina. Jest winda i sklep niedaleko. Chcę tu mieszkać i zająć się wszystkim. To będzie o wiele lepsze niż sprzedawanie."
CZYTASZ
Ocean Eyes PL (Larry)
Fanfiction"Chcę kupić twoją ziemię." "Wyjdź z mojego domu." "Nie nazwałbym tego domem..." "A ja nie nazwałbym ciebie szanowanym biznesmanem, jak przedstawiłeś się na początku." "Dobrze. Tak czy inaczej, pokonam pana, panie Styles. Proszę tylko poczekać." Lub...