Ilość słów: 2860
Harry obudził się następnego ranka z lekkim bólem głowy i pragnieniem herbaty. Liam musiał wiedzieć, że śpi, bo przed odjazdem posprzątał. Puste butelki po piwie stały na blacie do wyrzucenia, całe jedzenie było sprzątnięte, a szafki wyczyszczone.
Uśmiechnął się z tego powodu, otwierając kuchenne okno i czując zaskakująco ciepły, poranny wietrzyk, na którym wyblakłe, żółte zasłony zaczęły powiewać. Świeże powietrze i zapach parzonej herbaty rozbudziły go jeszcze bardziej. Westchnął do siebie, przygotowując szybkiego tosta z jajkiem.
Kiedy skończył jedzenie i wysączył herbatę, poszedł do stodoły. Postawił filiżankę na słupku, otworzył wielkie wrota i popchnął je, by się otworzyły. Mickey, Minnie i osiem szczeniaczków natychmiast wybiegło na zewnątrz, na co uśmiechnął się.
- Dzień dobry, kochane – powitał je wszystkie i schylił się, żeby ucałować Sally, gdy również wyszła. – Gotowe na śniadanie? – Mimo że zwierzęta nie miały pojęcia, o czym mówi, wszystkie się rozpogodziły, jakby znały znaczenie.
Harry uśmiechał się do siebie, karmiąc najpierw szczeniaki i ich mamę, a potem kozy. Po tym wziął wielki wór karmy dla kur i wszedł do kurnika, śmiejąc się, gdy kury zaczęły gromadzić się u jego stóp.
Nakarmienie wszystkich nie zajęło mu długo. Dał trochę dodatkowego jedzenia kurzym mamom, które wygodnie spoczywały w kurniku. Potem założył swoje rękawice, wziął koszyk i przeszedł się dookoła, zbierając wszystkie jajka i głaszcząc kury za dobrze wykonaną robotę.
Ulubioną porą dnia dla bruneta były poranki, kiedy to miał czas na nakarmienie i doglądanie wszystkich zwierząt. To był święty czas i Harry wiedział, że z radością będzie to robił do końca życia. Nadzwyczajnie cudownie było w takie dni jak ten, kiedy było ciepło i mógł paradować dookoła w swoich ulubionych i niezaprzeczalnie głupio wyglądających szortach z przyciętych jeansów. Ciężkie buty, niezapięta flanelowa koszula i słomkowy kapelusz sprawiały, że wyglądał jeszcze bardziej absurdalnie, ale mógł poczuć poranne promienie na skórze i pobiegać ze szczeniakami po polu bez odmarzniętych palców.
W pewnym momencie Minnie przebiegła całe pole i pobiegła na przód domku. Harry wciąż śmiał się głośno, jednak trochę smutno, kiedy szedł za nią.
- Min – westchnął, drapiąc ją po plecach. – Babci tu nie ma, wiesz o tym. Wracajmy.
Minnie zaprotestowała, ale Harry popchnął ją do przodu i westchnął, prowadząc ją z powrotem do stodoły. Babcia zawsze była ulubienicą Minnie i brunet wiedział, że koza za nią tęskni. Babcia zwykle każdego dnia siadała na zewnątrz z Minnie, a teraz niemal każdego ranka musiał ją zaprowadzać z powrotem do stodoły, wiedząc, że koza nie do końca rozumie, że tradycja została złamana.
To sprawiło, że jeszcze bardziej zapragnął sprowadzić babcię z powrotem. Gdy tylko Minnie odbiegła do Mickie, wyciągnął telefon.
- Dzień dobry, babciu – przywitał się, kiedy odebrała po trzecim sygnale.
- Harry, kochanie! – powitała miło Alice. Sam dźwięk jej głosu sprawił, że jakieś ciepło rozprzestrzeniło się w ciele bruneta. Oparł się o słupek, patrząc na bawiące się szczeniaki. – Nie spodziewałam się dzisiaj telefonu – kontynuowała. – Mam nadzieję, że wszystko dobrze?
To było pytanie, więc Harry parsknął, potrząsając głową.
- Nie mogę tak sobie zwyczajnie zadzwonić do babci? – zapytał. Nim miała szansę odpowiedzieć, kontynuował. – Po prostu za tobą tęsknię. I Minnie także. Chciałbym cię tu przywieźć za jakiś czas.

CZYTASZ
Ocean Eyes PL (Larry)
Fanfiction"Chcę kupić twoją ziemię." "Wyjdź z mojego domu." "Nie nazwałbym tego domem..." "A ja nie nazwałbym ciebie szanowanym biznesmanem, jak przedstawiłeś się na początku." "Dobrze. Tak czy inaczej, pokonam pana, panie Styles. Proszę tylko poczekać." Lub...