Ilość słów: 4250
Pierwszą rzeczą, jaką Harry zauważył po przebudzeniu, był znajomy zapach. Ciepły, zapraszający i sprawiający, że ostry ból głowy pozostał niezauważony przez całe pięć minut.
Potem brunet ogarnął całe otoczenie i natychmiast poczuł wzbierającą panikę. Te jasnozielone ściany nie należały do niego, tak samo iPhone wygrywający melodyjkę na stoliku nocnym, a już na pewno nie pościel – chociaż pachniała niebiańsko, była miękka i ciepła, a Harry nie chciał opuszczać swojego małego kokonu. Nigdy. Nie z powodu bólu głowy, suchości w ustach i pełnego pęcherza.
Lecz tuż po tym usłyszał za sobą pociągnięcie nosem.
I zamarł, kiedy zorientował się, że ciepło pochodzi od Louisa leżącego za nim. Oplatały go jego silne, gładkie i złociste ramiona. Brunet poczuł nieprzyjemny ucisk w brzuchu, kiedy pojawiły się związane z tym myśli.
Wywinął się z tych ramion tak szybko, że niemal spadł z łóżka. Usiadł i odsunął kołdrę, by móc spojrzeć na Louisa. Co, kurwa?
- Nie – jęknął szatyn porannym, zachrypniętym głosem i spróbował ponownie naciągnąć przykrycie na głowę. - Jest za jasno, wracaj.
Harry nie wiedział, czy Louis mówi do niego czy do kołdry, ale on wciąż miał wewnętrzny problem. Zarzucił kołdrę z powrotem na szatyna, ale wstał z łóżka, czując jak serce przyspiesza mu coraz bardziej. Przeszedł po pokoju i znalazł drzwi prowadzące do łazienki. Wciąż miał na sobie bieliznę, ale spodnie i koszula gdzieś zniknęły. Założoną miał miękką, znoszoną koszulkę z logiem jakiegoś zespołu, która pachniała równie wspaniale jak pościel. Harry starał się nie zastanawiać nad tym, co to znaczy.
Zamiast tego skorzystał z łazienki i wrócił do pokoju, rozglądając się w ciemności. Po chwili zdał sobie sprawę, że znajduje się w piwnicy domu Deakinów. Był już tam mnóstwo razy. Louis musiał ją przejąć, bo wszędzie rozrzucone były jego ubrania i buty, biurko zawalone papierami i książkami, a małe okienko pod sufitem w połowie zasłonięte czarną zasłoną.
Będąc miłym człowiekiem, Harry powoli przedarł się przez pokój, by zasłonić je do końca i wrócił do łóżka. Louis wciąż był zaplątany w pościel, jedynie jego włosy ledwo zza niej wystawały. Harry bardzo chciał już sobie pójść, ale nie miał pojęcia, gdzie są jego ubrania, nie wiedział też dlaczego i jak i się tam znalazł. Gdzieś na piętrze słychać było kroki, co przypomniało mu o fakcie, że jego własna babcia również tam była.
Kurwa. Obudzenie Louisa było konieczne.
Harry nieśmiało przysiadł na swojej połowie łóżka. Louis poruszył się, ale nie obudził, więc brunet wyszeptał „Lou" i potrząsnął za, miał nadzieję, ramię szatyna.
Louis wymamrotał coś i powoli obudził. Odsunął koc, ale zasłonił oczy.
- Zasłoniłem okno – wychrypiał Harry. Gardło paliło go żywym ogniem. Miło byłoby napić się choć trochę.
- Kurwa, dzięki – powiedział szatyn lekko zachrypniętym głosem. Z jakiegoś powodu, bo kręgosłupie Harry'ego przebiegł dreszcz. Kto by powiedział, że Louis może być tak seksowny pod tymi onieśmielającymi garniturami i okularami przeciwsłonecznymi (w nich także był seksowny, ale Harry nie chciał tego przyznać). Szatyn na pewno się obudził, ale ten proces trochę mu zajmował, więc Harry postanowił dać mu czas. Kątem oka obserwował, jak mężczyzna wierci się, ziewa, przeciąga i drapie po ręce. Urocza, poranna rutyna. Szybko musiał odwrócić wzrok, kiedy Louis otworzył oczy i spojrzał na niego.
- Dzień dobry.
Harry przygryzł wargę, nerwowo skubiąc rożek pościeli.
- Dobry – odpowiedział. Nie wiedział, kto już wstał, ale wolał być cicho. Lepiej, żeby babcia nie dowiedziała się, że tutaj jest. Zasypałaby ich pytaniami, a Harry sam jeszcze nie wiedział jak i dlaczego się tam znalazł.

CZYTASZ
Ocean Eyes PL (Larry)
Fiksi Penggemar"Chcę kupić twoją ziemię." "Wyjdź z mojego domu." "Nie nazwałbym tego domem..." "A ja nie nazwałbym ciebie szanowanym biznesmanem, jak przedstawiłeś się na początku." "Dobrze. Tak czy inaczej, pokonam pana, panie Styles. Proszę tylko poczekać." Lub...