Rozdział 1

181 18 7
                                    

Moi drodzy, po wielu miesiącach przerwy od pisania wracam z nową książką. Nie jest to może moja debiutancka Śmiertelna Królowa, ale tę chcę na spokojnie poprawiać we własnym wordowym zaciszu.

Tymczasem serwuję Wam opowieść, która siedzi w mojej głowie już od dwóch? Trzech lat? I wręcz wołała o to, bym ją spisała. Moim marzeniem i największą ambicją jest to, by kiedyś wydać własne książki. Wracam do wattpada, bo jeśli nie dostaję kopniaka od czytelników, to popadam w stagnację i mam wrażenie, że nie idę do przodu, a stoję w miejscu.

Mam nadzieję, że choć kilka osób napełni ta opowieść tak bardzo, jak robiła to moja opowiastka o wampirach.

---


Sennie rozglądnęła się po skromnym wnętrzu karczmy. Topornie ciosane meble przykryte lnianymi obrusami i drewnianą zastawą wyglądały wyjątkowo komicznie, na tle wystawy z łbów wypchanych zwierząt, wiszących na ścianie przy kontuarze. Albert, który był właścicielem tego lokalu, wielokrotnie chełpił się tym, że w pojedynkę upolował te wszystkie, jak to zwykł nazywać, niesamowite okazy.

Ardis zawsze najbardziej lubiła przypatrywać się trofeum wielkiego odyńca, który na swoim lewym oku miał przyszytą piracką opaskę. Jak utrzymywał Albert, przyszyta ona tam została, by nie straszyć gości widokiem dziury po strzale, jaką trafił prosto w ślepie zwierzęcia. Ardis jednak doskonale wiedziała, że Albert nigdy w swoich ciepłych dłoniach nie trzymał łuku, więc tajemnica jaka wiązała się z ową opaską, co jakiś czas wkradała się do jej głowy, chwile odbijała się od ścian jej czaszki, by z powrotem z niej wyfrunąć, nie znajdując żadnego sensownego powodu, dlaczego owa opaska została przytwierdzona do głowy nieszczęsnego dzika.

Spojrzała w stronę okna, gdzie przez brudne, pożółkłe od dymu firanki wlewały się pierwsze promienie słońca. Nie lubiła wstawać wcześnie. Gdyby tylko mogła wróciłaby do swoich dziecięcych lat, kiedy to przysypiała w dzień i bawiła się w swoim pokoju przy świetle świecy, gdy w domu w końcu panowała ukochana przez nią cisza, a korytarz między jej pokojem, a pokojem rodziców wypełniony był aksamitną czernią pobudzającą dziecięcą wyobraźnię.

Usiadła na krześle i wplotła swoją dłoń w sterczące, w różne strony włosy. Poddała się sennym myślom, ślizgającym się w jej zaspany umysł. Dziś kończyła osiemnaście lat i choć nigdy nie była amatorką urządzania przyjęć na tę okazję, to dzisiejsze urodziny miały być dla niej czymś więcej, niż tylko zmianą cyferki, którą będzie podawać pytana o wiek.

Od kilku miesięcy przygotowywała się by opuścić miasto Hovel. Wydarzenia, które miały miejsce niecałe osiem miesięcy temu wdarły się w zakamarki jej duszy i nie pozwalały jej zapomnieć o wyrzutach sumienia, nostalgii i tęsknocie, która wiązała się z widokiem budynków i uliczek tego miasta. Część osób z pewnością mogłaby powiedzieć, że Ardis po prostu pragnęła uciec od dręczących ją wspomnień, ale ona traktowała swoją decyzję jako ratunek dla własnego serca. Wiedziała, że póki nie rozstanie się z wizją przyszłości w Hovel, przeszłość Hovel nie rozstanie się z nią.

Urodziny były tylko pretekstem do zebrania najbliższych jej osób w jednym miejscu, by móc pożegnać wszystkich i wyruszyć, bez poczucia, że zostawia za sobą niedokończone sprawy.

Ostatnie pięć miesięcy pracowała w tej karczmie u Alberta i choć był to człowiek, którego z pewnością należy określić mianem bajkopisarza i osoby lubującej się w kolorowaniu rzeczywistości, to w tej szarej codzienności jego opowieści dodawały trochę koloru temu miastu.

Ardis odwróciła głowę, gdy usłyszała przez drewniane ściany, przygłuszone śmiechy z ulicy. Po kamienistym bruku szła grupka sześciu osób. Ardis nie przypatrywała się ich twarzom, posturze, czy broni jaką mieli przy sobie -wystarczył jej fakt, że osoby, nie były ubrane w czerwone uniformy. Znaczyło to, że nie miała do czynienia z oddziałem królewskiej straży, która nienadążająca za zorganizowanymi akcjami kadanów, łapała losowych obywateli, po czym zadawała im kilka losowych pytań, o to gdzie byli wczorajszej nocy, lub czy widzieli coś podejrzanego, licząc, że poszczęści im się tym razem i złapią choć jedną łotrowską grupkę. Jak na razie jednak, wychodziło im to z dość marnym skutkiem. Nawet jeśli przypadkowo udało mi się złapać członka jakiegoś podejrzanego kadanu, to ten zazwyczaj miał już przygotowane odpowiedzi, na jakiekolwiek ewentualne pytania.

Kwiat LotosuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz