5

122 10 1
                                    

Dobromira
Otworzyłam oczy. Leżałam na łóżku Virginy. Usiadłam, ziewając. Wstałam, by zobaczyć się z młodą. Ale odziwo nie ma jej.
- Tylko gdzie ona mogła pójść?- burknęłam do siebie. Może do tej swojej koleżanki... Jak jej tam? Chyba Juliette. Oparłam się plecami do ściany. Nudno tu jakoś... Nagle rozpromieniłam się. Poszłam do miejsca, gdzie znajduje się fotel. Za tym meblem, znajdują się moje skrzypce i smyczek. Wzięłam instrument i zaczęłam grać mój ulubiony i wesoły kawałek.

Gdy skończyłam grać, usłyszałam otwieranie drzwi. Odwróciłam się, by zobaczyć siostrę, która nie była sama. Upuściłam swój grający sprzęt na podłogę. Zmarłam. To przecież ten pijak, co nazwał mnie "ślicznotką", który szedł ze swoimi dwoma kolegami. On mnie widział podczas, gdy jadłam. Zmarłam bardziej. Nie tylko ja byłam w szoku, ale i on również. On mnie pamięta. Pora umierać. Zginę na miejscu. Chyba, że mu ucieknę, ale nie mam do kogo. Szlag mnie wychybił!
- To ty- powiedział szeptem, łapiąc ręką za rękojeść miecza na jego plecach. Milczałam. Spojrzałam się na siostrę. Była zdezerientowana. Nie wiedziała co się dzieje.
- To klątwa! To przez klątwę, która rzuciła mi wiedźma!- krzyknęłam płaczliwie, lecz nie płakałam.
- To ty mordujesz ludzi?!- krzyknęła przestraszona Virgina. Spojrzałam się na siostrę. Zaczęły mi lecieć łzy strumieniami. Łzy bólu, żalu i tęsknoty. Miałam nogi z waty, po chwili upadłam na kolana, zasłaniając twarz.
- Przepraszam- wypowiedziałam. Tak tylko tyle mnie stać. Cisza. Było słychać tylko mój szloch. W kółko powtarzałam co raz ciszej te same słowo, co powiedziałam wcześniej. Po chwili poczułam, jak mnie ktoś obejmuję.
- To nie Twoja wina... Wybaczam Ci, bo jesteś jedyną moją rodziną- usłyszałam głos mojej małej siostrzyczki nad głową.
- Ty nie jesteś mordercą ani potworem, ty jesteś najlepszą i najładniejszą siostrą, jaką w życiu miałam- pocieszała mnie Virginia. Weź się w garść. Nie możesz już beczeć jak dziecko. Ciągle płakałam. Co raz bardziej się uspokajałam. Wstałam i spojrzałam się na niego. On również spoglądał na mnie. W jego oczach był żal i współczucie. Chociaż po jego posturze wywnioskowałam, że jest arogancki, sarkastyczny i romantyk. Wstałam z podłogi.
- Przyszedłeś mnie zabić? Śmiało. Przecież wiedźminy zabijają potwory- powiedziałam. Puścił rękojeść.
- Nie. Przyszedłem pomóc dla Twojej siostry- rzekł.
- Jestem Lambert- powiedział Lambert.
- Dobromira- powiedziałam swoje imię.
- Pierwszy raz słyszę takie imię. Miło mi- rzekł wiedźmin.
- Mi również- powiedziałam.
- To jak? Pomożesz?- spytała się Virginia. Wiedźmin patrzył na mnie uważnie.
- Zobaczymy... Kto Cię zaczarował?- spytał się Lambert.
- Te pierdolone babsztyle!- warknęłam.
- Czyli?- pyta się Lambert.
- Wiedźmy- syknęłam. Zastanowił się chwilę i nagle wykrzywił twarz.
- Będzie boleśnie- powiedział.
- Chyba teraz ty kurwa żartujesz?- spytałam się zdenerwowana.
- Nie, nie żartuję. Cóż musicie... Pojechać ze mną- rzekł Lambert. 
- Niby dokąd?- spytała się Virginia.
- Zobaczycie- odpowiedział tajemniczo. On coś knuje, czy co? I my mamy jechać za nim... Jak jego nie znam! Nie jadę.
- Nie zgadzam się- rzekłam.
- Jak chcesz... Twój wybór, słonko- uśmiechnął się zawiacko Lambert.
- Dobromira. On chcę Tobie pomóc, żebyś nie zabijała, a ty tą pomoc odrzucasz- powiedziała siostra. Spojrzałam się na Virginię.
- Mam kilka pytań...- mówię.
- To w czasie drogi. Macie jakiś koń?- spytał się, przerywając mi. Irytuje on mnie. Romantyk arogancki się znalazł.
- Nie, ale Juliette ma- powiedziała siostra.
- To idźcie do niej, ja na was tu zaczekam- powiedział Lambert.
- O nie, nie kochaniutki. Idziesz znami, bo jeszcze coś nam ukradniesz- rozkazałam. On tylko westchnął.
- Kobiety...- mruknął pod nosem. I poszliśmy do tej koleżanki Virginy po konia.

INTRUZOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz