Poczuł stukanie w głowę. Podniósł ją lekko do góry i zobaczył swoją mamę z koszem pełnym prania. Uśmiechnęła się i skierowała swoje oczy znacząco na zegarek. Podążył za jej wzrokiem i zobaczył godzinę. Zerwał się z kanapy, przy okazji zrzucając poduszkę.
Herofan: Ej, dobra, muszę spadać, wychodzi na to, że nagle pies potrzebuje pomocy przy wyprowadzeniu obiadu. Czy coś
Nie czekając na odpowiedź, pobiegł do siebie do pokoju. Zostawił telefon na łóżku i przebrał się w dresy. Schodząc na dół po schodach, minął Susan, która skończyła już nastawiać pranie.
- Wychodź szybko, tylko nie zapomnij pójść przez park dzisiaj, dobrze? - Cmoknęła go w policzek. - Powiedz im, że będę za jakieś pięć minut po tobie, ok?
Nie czuł się zobowiązany do odpowiedzi. Wyszedł na zewnątrz i włożył słuchawki do uszu. Mimo, że wyglądał na pogrążonego w bieganiu, tak naprawdę głównie rozglądał się na boki. Przez słuchawki nie leciała żadna muzyka, ale dzięki temu nikt nie zwracał na niego większej uwagi - mógł więc biec między przechodniami bez wyglądania podejrzanie. W parku z początku biegł główną drogą, przywitał się z starszą sąsiadką i pogłaskał chwilę psa córki piekarza. Potem skręcił w już mniej uczęszczaną drogę i wybiegł z parku przez niewielką furtkę. Tylnymi uliczkami doszedł do podupadającego baru, skąd wszedł w głąb ciemnej piwniczki. Dalej, przez klapę w podłodze, dostał się do podziemnego systemu korytarzy. Tu mógł już przestać uważać i przyspieszył do nadludzkiej prędkości - sam był przecież nadludzki w całej swojej okazałości. Ledwie dotykając ziemi, dostał się do zakamuflowanych drzwi i przeszedł przez nie. Potem jeszcze biegł przez sieć korytarzy, aż wreszcie dotarł na miejsce.
W sporej sali krzątało się parędziesięciu ludzi w różnym stopniu ubrania. Niektórzy mieli na sobie już wymyślne stroje, a część wyglądała jeszcze jak zwykli, szarzy mieszkańcy miasta - w garniturach, dresach lub innych zwykłych, codziennych ubraniach. Była też grupa ludzi w środkowym stadium, którzy w biegu zakładali spodnie czy inne części garderoby.
Jasper zaczął od podejścia do jednego z kilku biurek i przywitania się z dziewczyną, która zanim siedziała. Ta z uśmiechem podała mu kartkę z planem działania oraz życzyła powodzenia. Nie zwlekając, ruszył do jednej z dużych szaf stojących przy ścianie i wyjął swój strój. Nie zawracał sobie głowy pójściem w jakieś ustronne miejsce - przebieralnie były zarezerwowane dla dziewczyn, a on sam nie miał powodów do wstydu. Był dość mocno umięśniony jak na zwykłego nastolatka, na którego się kreował. Zresztą w tej branży nie było miejsca dla ciepłych kluch. Znaczy było; w więzieniu. A rząd wyjątkowo nie lubił ludzi, którzy sprzeciwiali się jego zarządzaniu Obdarzonymi.
Wkładając buty, zaczął czytać wprowadzenie. Należał do dobrze zorganizowanego stowarzyszenia, dlatego każda akcja miała napisany wcześniej plan działania, choć jasnym było, że nie zawsze wszystko szło zgodnie z planem. Zawsze była możliwość, że akurat w pralni obok urzędu, na który mieli napaść, pierze sobie majtki jakiś superbohater i czas na reakcję się skraca. Plan działania zawierał wiele informacji, które jakby wpadły w niepowołane ręce, mogłyby zniszczyć całą akcję. Jasper czasem sam nie rozumiał całej tej drobiazgowości, ilość informacji była zbyt duża do przyswojenia jak dla zwykłego człowieka. Dlatego całość była podzielona na części i tylko nieliczni musieli zapamiętać coś więcej niż swoją część. Zresztą ludzie tu nie byli zupełnymi idiotami i umieli zapamiętać kilka podstawowych informacji.
Jasper miał jeszcze bardziej uproszczone zadanie, bo zawsze wiedział który Superbohater został mu przypisany do walki. Wpływowi rodzice przydają się w każdej sytuacji, szczególnie jeśli chodzi o wybieranie sobie arcywroga.
CZYTASZ
Mój (nie) Superbohater
Teen FictionW tym społeczeństwie, dla osób Obdarzonych są dwie drogi. Uzyskać wątpliwy zaszczyt mianowania się Superbohaterem, poprzedzony latami alienacji i stałej obserwacji przez urzędników Instytutu, aby pod pozorem ochrony porządku, tłamsić wszelki opór...