Prolog

111 10 2
                                    

Obudziło mnie jasne, rażące światło, wydobywające się delikatnie zza granatowych zasłon, które spowijały okna w moim pokoju. Myślałam, że zasłony są po to, żeby zasłaniać światło, a nie kierować je prosto na moje oczy! Odwróciłam się w drugą stronę, próbując zasłonić przy tym irytujące mnie światło.

-Mag, śpisz? - do pokoju wszedł (jak zwykle bez pukania) mój ośmioletni brat, Irys. Jak znowu budzi mnie tylko po to, żeby pokazać, jak dobrze umie się malować, to go chyba uduszę. - Haha! Tak długo balowałaś, że nie zmyłaś makijażu! - Irys momentalnie wybuchnął śmiechem.

-Co? - spytałam, nadal zaspana, ze zmrużonymi oczami. Podniosłam lekko głowę i odgarniając rozczochrane włosy, zasłaniające widok, spojrzałam na poduszkę, która wcześniej była biała, a teraz wygląda jak obraz najwybitniejszego kapitolińskiego malarza, el Macrona "Wszystkie kolory tęczy". Lekko zirytowana tym faktem, udałam, że nic się nie stało, wzruszyłam ramionami i położyłam głowę na kolorowej poduszce. - Przyszedłeś tylko po to? - zapytałam z twarzą schowaną pod kołdrą.

-Nie, przyszedłem powiedzieć, że jest już śniadanie.

-Jest codziennie i tak jak codzień zamierzam je zjeść później, sama, a teraz wyjdź! - rozkazałam małemu bachorowi, a on posłuchał, jednak nie usłyszałam znajomego mi dźwięku zamykania drzwi. Miałam to olać, jednak to nie dawało mi spokoju i postanowiłam wstać i naubliżać trochę Irysowi, który zawsze o tym zapomina.

Zsunęłam się z łóżka tak szybko, jak strzała sławnej pani Kosogłos, prawie przewracając się na twarz, przy zakładaniu kapci. Jednak utrzymałam równowagę i ruszyłam dalej, gdy nagle stanął przy mnie ten mały gnom, którego kocham, ale gnom!

-Mama mówi, że tym razem musisz z nami zjeść. - wtrącił się, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć.

-Dlaczego? - dopytałam, prawie na niego wpadając.

-Bo... - na jego twarzycce nagle zagościła smutna mina, a jego głowa spuściła się w dół. - Mówi, że się boi, a ja przez to się o nią martwię.

-O co miałaby się bać? - zdziwiłam się. - Nic nam nie brakuje, a rebeliantów jest mało w okolicy, więc nic nam nie grozi.

-Wiem, ale dzisiaj jest jakaś rocznica śmierci i mama się boi, że to nasz ostatni, wspólny posiłek - chłopcu załamał się głos. - Mag? - mruknął i podniósł swoją głowę, patrząc na mnie wprost swoimi, zeszklonymi, piwnymi oczętami. - Czy rebelianci chcą zrobić coś złego mamie?

-Nie, napewno nie o to chodzi. - przykucnęłam i przytuliłam Irysa, głaskając go po jego jedwabistych, szatynowych włosach, uświadamiając sobie co dzisiaj za dzień. Rocznica śmierci prezydenta Snowa i pierwsze losowanie do powstałych przez to wydarzenia Jedwabnych Igrzysk. Durna nazwa swoją drogą, zresztą wszystko wprowadzone przez "wielmożną" pani prezydent jest durne. - A teraz idź. - odsunęłam od siebie chłopca. - Zaraz do was dołączę.

Iris pobiegł posłusznie na dół, a ja podłożyłam rękę do, jak oni to nazywają? Skaner czy jakoś tak, żeby wydrukować na mojej ręce harmonogram dnia.

7:30 - pobudka i śniadanie
7:45 - poranne ćwiczenia
8:20 - kąpiel i przygotowanie do
Dobra, dobra i tak nikt tego nie przestrzega, szczególnie ja, jednak z uwagi na dzisiejsze wydarzenie, pewnie będą sprawdzać, czy ten tatuaż aby napewno jest, a ja nie chcę mieć kłopotów. Swoją drogą, śmieszne jest to, że zazwyczaj nie znajduje się tutaj czas na makijaż, widać jak tolerują nasze sprawy. Zresztą plotki mówią, że nawet sławna Katniss nie przestrzegała harmonogramu, a jednak jakoś tu jest, dlaczego? Myślę, że po prostu ktoś, wiadomo kto, lubi mieć nad wszystkimi kontrolę. Ehh, szkoda strzępić języka na tą "wielmożność".

Pierwsze Jedwabne IgrzyskaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz