Rozdział 3

59 8 5
                                    

Pociąg w końcu ruszył, potrząsając całym wagonem i wydając z siebie przerażający dźwięk, nieruszanego przez wieki złomu. Wtedy podniosłam głowę z całkowicie już mokrej poduszki, niestety w pokoju nie ma lustra, więc, żeby zobaczyć jak wyglądam, musiałabym udać się do łazienki, ale boję się, że napotkam kogoś po drodze, a mówiąc "kogoś", mam na myśli Aarona. Brakuje mi teraz tylko tego, żeby zobaczył moją twarz we łzach.

Wstałam z łóżka i podeszłam do szafy, w poszukiwaniu ręcznika, coś przecież musieli mi tutaj dać.

Otworzyłam szafę, a moim oczom ukazał się szary mundur, taki sam, jaki jest noszony przez wszystkich żołnierzy przebywających tutaj, tylko bez charakterystycznej czapki, z jakąś głupią gwiazdką na środku i herbem Panem. Wolę już paradować w podartej sukience na plecach, aniżeli założyć i nosić kiedykolwiek takie coś. Jednak zimno w miejscu, w którym podarta jest sukienka skutecznie odciąga mnie od tego pomysłu i mimowolnie z wieszaka ściągam, zawieszoną tam marynarkę, którą odrazu zakrywam swoje odsłonięte ciało. Ciepło, które mnie ogarnęło, przypomniało mi dotyk Aarona z niewiadomego powodu i spowodowało nagły przypływ ciepła do policzków, w które odrazu się strzeliłam, żeby się ogarnąć. O czym ja myślę?! Przecież go nienawidzę, on jest głupi i irytujący!

Zajrzałam do szuflady pod szafą, w której znalazłam szarą (a jakże) bieliznę, zamknęłam ją i otworzyłam kolejną, w której znajdował się już poszukiwany przeze mnie szary ręcznik, który był niezwykle chrapowaty w dotyku, nie wiem czy chcę go używać. Obok niego leżało szare mydło w pudełeczku i jakiś szampon, który wyglądał tak, jakby miał wypalić mi wszystkie włosy, miejmy nadzieję, że znajdzie się gdzieś lepszy, bo moje włosy tego nie wytrzymają. W szufladzie znalazłam też bransoletkę z kosogłosem, miała czarne, błyszczące koraliki, a na jej środku znajdował się pozłocony ptak, który unosi dumnie swoje skrzydła. Ciekawe czy wszyscy to dostali i jeśli tak, to po co? We wszystkich szufladach raczej znajdują się tylko rzeczy potrzebne, codziennego użytku, a nie jakieś zbędne ozdóbki. Brak możliwości przejrzenia się w lustrze zirytował mnie już tak, że wyszłam na szybko z pokoju, nie domykając za sobą drzwi, pobiegłam do pobliskiej toalety, która na szczęście nie była zajęta, ani nikt nie kręcił się wokół niej. Toaleta wprowadziła tutaj jakieś poczucie nowości, to zabrzmi dziwnie, ale poczułam się jak w domu, jak w Kapitolu. Wszędzie biel, stara, dobra, niewychodząca z mody biel. Kolor umundurowania strażników pokoju, kolor róży naszego ukochanego prezydenta Snowa, biel, kolor Kapitolu. Spojrzałam na lustro, które rozciągało się od podłogi, aż po sufit, ukazując mnie w całej okazałości. Lustro obramowane było w metalowe, białe róże, które wyglądały prawie jak prawdziwe, oprócz tego, że błyszczały, odbijając białe, rażące światło, ogarniające całe pomieszczenie. Róże sprawiały, że wydawałam się piękniejsza, mimo tego, w jakim stanie były moje włosy, moja twarz i ogólnie cała ja. Uczesałam ręką moją szopę na głowie, ostatnio coraz częściej myślę, że peruka tylko bardziej niszczy mój wygląd, aniżeli go polepsza. Popatrzyłam znów w lustro, na osobę, która w połowie była w swojej naturalnej postaci, oczy miała okropne, piwne, duże i błyszczące. Nie cierpię ich od urodzenia, w zasadzie nie wiem czemu, może to przez te dogryzki, że musiałam coś ćpać, że mam takie duże oczy, przez te śmiechy kolegów, że codziennie muszę brać do nosa, że mam takie spojrzenie... Czemu miałabym się tym w ogóle przejmować? Mam oczy jakie mam i tyle, gorsze jest to, że mnie samej się nie podobają.

Lecz jest coś, co podoba mi się w tej osobie stojącej przede mną. Nie wiem czy to przez to światło, albo róże, sprawiające, że osoba w lustrze staje się piękniejsza, ale mam to coś. Odciągęłam kosmyk włosów , nachodzący mi na twarz, żeby ukazać ją w całej okazałości, ta twarz byłaby taka piękna, gdyby nie te oczy. Przeczesałam jeszcze raz moje gęste, szatynowe włosy i dopiero teraz sobie uświadomiłam, jakie one są ładne. Dlaczego przez tyle czasu nosiłam perukę? Bo była modna? Bo byłam do niej przyzwyczajona od dziecka? Nie wiem, wiem jednak, że nie będzie mi już więcej potrzebna. Wyrzuciłam perukę do stojącego obok kranu pojemnika i oddaliłam pochyloną głowę od lustra, żeby przyjrzeć się mojemu całemu ciału. Odziwo szara marynarka pasowała nawet stylistycznie do mojej, czerwonej sukienki, jednak przydałby się jej jakiś pasek, albo wcięcie w talii, strasznie mnie pogrubia. Podczas przeglądania się w lustrze przypomniałam sobie o mojej opiekunce, która wyglądała pięknie, ale jej wygląd niszczyły noszone przez nią szare ubrania, ale to bez znaczenia. Przypomniałam sobie, że przecież ona chciała, żebym przyszła do niej, przy najbliższej okazji, a teraz właściwie to nie mam nic do roboty.

Pierwsze Jedwabne IgrzyskaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz