Zamarłam. Jedna, jedyna karteczka spośród kilkuset losów, wypełniających tą głupią szklaną kulę i akurat trafiło na mnie?! Może ucieknę? Nie da rady, wszędzie wokół rebelianci. Może jak nie wyjdę z szeregu, to zostanę uznana za nieobecną? Nie ma szans, mam wrażenie, jakby wszyscy na mnie spoglądali, nawet ta szumowina, która przed chwilą wyczytała moję imię. Na jej twarzy widzę jakiś dziwny, niecodzienny, uśmiech, widzę, że jesteś bardzo zadowolona z wyboru, pani prezydent Coin.
Powolnym krokiem ruszyłam w stronę podestu, a ludzie przede mną ustąpywali mi miejsca, patrząc na mnie z wymuszonym, smutnym wyrazem twarzy, nawet ja widzę tę radość w oku, że to nie oni zostali wybrani.
-Nie martw się. Pod naszą opieką rozkwitniesz niczym Magnolia na przełomie maja. - powiedziała prezydent Coin z satysfakcją, do mikrofony, kiedy ze spokojem zajęłam miejsce, które wskazali mi rebelianci.
Czy ona właśnie zażartowała z mojego imienia? Kolejny powód, do nienawidzenia tej baby, gdyby nie to, że jestem otoczona przez żołnierzy, już dawno "wielmożna" pani Coin dostałaby ode mnie strzał w pysk.
-Pora dla towarzysza dla naszego kwiatka. - Prezydent Coin podeszła do drugiej kuli, znajdującej się niedaleko tej, z losami dziewcząt. Te jej dogryzki coraz bardziej mnie denerwują.
Bezguście modowe sięgnęło do kuli i ponownie mieszając delikatnie ręką, wyjęła kolejny los.
-Aaron Nori.
Chłopak, na oko 17 lat, wyszedł przed szereg całkiem pewnie, jakby szedł do szkoły, z lekkim uśmiechem na ustach. Nie mam pojęcia czy jest taki głupi, że nie wie co to oznacza czy udaje udać twardziela przed niewiadomo kim. Jest wysoki, ale nie za bardzo umięśniony, na pierwszy rzut oka widać więc, że do silnych nie należy. Moda na szarość musiała dać mu się we znaki, gdyż cała jego skóra przybrała odcień żelaza. Nie powiem, komponuje się to z jego szarym garniturem, do którego założył bardzo pasujące, czerwone soczewki i złoty naszyjnik, wchodzący pod jego bluzkę. Wszystko dopełniały jeszcze jego sterczące, włosy, pofarbowane na czerwono, które wręcz błyszczały od nadmiaru żelu.
-Uśmiechnij się, panuje od nas żelazna dyscyplina, napewno ci się u nas spodoba. - Niech ktoś zabierze Coin z zasięgu mojego wzroku, słuchu i wszystkiego, bo zaraz oszaleję!
Zastanawiam się powoli, czy tylko ja miewam takie odczucie, że jej dogryzki są durne, co chwile w tle słyszalne są ciche chichoty rebeliantów i odziwo, niektórych kapitolińczyków.
-No cześć. - Chłopak dołączył do mnie, robiąc przy tym jakiś dziwaczny, niski głos.
-Dzień dobry. - odpowiedziałam, uciekając wzrokiem od chłopaka. Nie mam teraz ochoty z nikim rozmawiać. W tym samym czasie Coin zdążyła dojść do kolejnej kuli z losami.
-Oh, widzę, że onieśmieliłem cię swoim widokiem. - nie wiem na jakiej podstawie to stwierdził, ale ktoś tu za chwile będzie miał spłaszczony nos. - Napatrz się, póki możesz maleńka, gdy dołączą do nas inne, mogę już nie być tobą zainteresowany.
Postanowiłam nie przejmować się tym typem, tylko przeczekać swoje, przez co zaczęłam rozmyślać, na ile sposobów wykorzystam to specjalne traktowanie, jakie daje stanowisko trybuta. Dawno nie jadłam krewetek... Ciekawe czy będą je mieli, bo nabrałam na nie wielkiej ochoty. Mam nadzieję, że przygotowania do igrzysk będą odbywać się tutaj, w Kapitolu, a nie na jakimś odludziu, jak na przykład Dystrykt 12. Nie przeżyłabym tam ani dnia, sam brud, fetor spaleniska, ubóstwo i jeszcze raz brud. Moja delikatna skóra tego nie wytrzyma.
Nagle z zamyśleń wyrwał mnie wielki śmiech rebeliantów, a jakaś całkowicie niepomalowana dziewczyna o rudych włosach, spiętych w długi, piękny kłos, zarzucony na ramię, ze spuszczoną głową dołączyła do naszej grupy śmierci. Łącznie ze mną stoi już tu pięć osób, jeszcze 19... Coś czuję, że to nie minie za szybko, przez co zaczynam się denerwować nie na to, że zostałam wybrana, a na to, że zostałam wybrana jako pierwsza! Ile można stać?! Nogi mnie już bolą, mogliby dać mi przynajmniej jakieś krzesło.
CZYTASZ
Pierwsze Jedwabne Igrzyska
Fanfiction"Od czasu, gdy Mroczne Dni skończyły się zwycięstwem Kapitolu, Kapitolińczycy od zawsze cieszyli się jedwabnym życiem, gdy nasze dzieci co roku szły na pewną śmierć, ku uciesze mieszkańców tego przesiąkniętego chemią miasta. Sprawiedliwość dosięgnęł...