Rozdział Drugi

602 88 60
                                    

Ukradkiem spoglądam na swoją współlokatorkę, nie cieszącą się dobrą opinią Candance Anderson. Dziewczyna leży na różowej pościeli, w uszach ma słuchawki i głośno słucha muzyki. Zawsze związuje swoje długie, mocne, ciemne włosy, lubi się malować i naprawdę świetnie jej to wychodzi. Kocha pudrowy róż, przystojnych facetów i peruki. No i mnie nie lubi, chociaż nie znam osoby, którą ona po prostu by tolerowała.

Z nienawiścią przenoszę spojrzenie na pianino cyfrowe firmy Yamaha, które codziennie mnie torturuje. Dziewczyna ćwiczy do drugiej, trzeciej i nie daje mi spać. Sama ma zajęcia od dziesiątej, więc spokojnie może się wyspać.

Candance od początku mnie przeraża. Nie potrafiłam się jej przeciwstawić, tej postawie, dumnie uniesionej głowie, ciemnemu, groźnemu spojrzeniu. Skończyło się na tym, że mnie wykopała z łazienki i teraz codziennie muszę chodzić do publicznych pryszniców przy bibliotece. Chociaż zawsze potem tam zachodzę i siedzę do drugiej, robiąc dodatkowe zadania, których wcześniej nigdy nie przerabiałam. Książek nawet nikt nie pilnuje, bo po co jakiemuś milionerowi kilkaset niepotrzebnych kartek?

Wzdycham przeciągle i spoglądam na lustro, sprawdzając, czy mundurek jest idealnie wyprasowany. Kiedyś myślałam, że takie uniformy są zbędne i tylko przeszkadzają, ale kiedy dostałam ten przyjemny, czarny materiał, kiedy dostałam żółty krawat, marynarkę ze złotymi zakończeniami i te podkolanówki, od razu zmieniłam zdanie. W swojej szafie mam chyba pięć takich kompletów, dyrekcja i nauczyciele bardzo zwracają uwagę na czystość i perfekcyjność.

W takim razie, co ja tu robię?

Zabieram swój telefon, kartę, słuchawki i wychodzę. Szybko idę jasnym korytarzem w prawym skrzydle, później przechodzę przez łącznik i ląduję w sercu Di Contanzi. Oprócz stołówki, która bardziej przypomina pięciogwiazdkową restaurację w luksusowym hotelu, korytarz po prawej prowadzi do sekretariatu i dyrektora, a ogromne, szerokie schody, dzielące się w połowie i rozchodzące na przeciwne strony świata, na piętra, gdzie odbywają się zajęcia. Jest jeszcze mała lecznica, ale nigdy tam nie byłam. Przyniosłam swój bilans z pierwszego liceum, więc nie musiałam tam chodzić.

Podchodzę do szwedzkiego stołu, i nie sprawdzając cen piekielnie drogich potraw, nakładam sobie zapiekanego łososia. Zabieram także kompot, kawałek pysznego ciasta tiramisu i babeczkę. Uwielbiam słodycze.

Już się obracam, mam odejść i zająć wolne miejsce, ale głos tej potwornej baby mnie zatrzymuje.

- Karta.

Spoglądam na dwudziestopięciolatkę, która wygląda, jakby miała po czterdziestce. Ma nadwagę, co w tej szkole jest karygodne, zaniedbaną twarz i tłuste włosy. Słyszałam wiele plotek o Agnes Ellis. Niektórzy powiadają, że jest z domu dziecka i została przygarnięta przez szkołę. Inni twierdzą, że od małego była bezdomną i dzięki znajomościom się tutaj dostała. W sumie mnie to nie obchodzi, ale powoli tracę do niej cierpliwość.

- Agnes, przecież przychodzę tutaj trzy razy dziennie przez trzy miesiące...

- Karta.

Przewracam oczami i wyjmuję dokument. Może ona chce się pośmiać z mojego zdjęcia z dowodu? Dlaczego mnie to nie dziwi?

O tej godzinie na stołówce jestem tylko ja, kilka pierwszoklasistów i może z czwartego roku. Siadam na krześle przed okrągłym stołem, wyjmuję podręcznik od historii, chcąc przypomnieć sobie materiał i zaczynam jeść. Po kilkunastu minutach ktoś zabiera mi książkę, a ja doskonale wiem, kto to jest.

- Witam, księżną Arię - mówi Paris, a ja naprawdę staram się ignorować jej zaczepki. Mimo że jestem w Stanach ponad trzy lata, nadal można u mnie usłyszeć brytyjski akcent. - Co jaśnie pani dzisiaj czyta? Gdzie podziała się herbatka? Może chcesz do tego ciasteczko?

PerswazjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz