vingt - deux

8.4K 760 341
                                    




Pomimo sprytu ślizgona i błyskotliwego umysłu, Draco ciągle popełniał pomyłki. Większe i mniejsze, ale to bez znaczenia, bo wciąż były pomyłkami, na które, według wielu, nie powinien był sobie pozwalać; sam był w tej grupie osób. Niestety, skaza złych decyzji została mu dana już przy narodzinach i nic nie pozwalało mu jej zwalczyć. Nawet żal, który go wykańczał za każdym razem, gdy robił coś źle.

Teraz Draco zachowywał się, jakby tego wszystkiego nie było, jakby narodził się na nowo. Szedł pewny do gabinetu dyrektora. Szedł dumny z tego, co udało mu się osiągnąć, wiedział, że zasługiwał na tę nagrodę, choć w głębi serca wiedział, że największą nagrodą dla jego zgniłej duszy był ten uśmiech. Ten uśmiech, który powodował iskierki w oczach; ten uśmiech, który pozostawiał nadzieję na ten piękny malachit. To brzmi tak, jakby blondyna obchodziło tylko piękno kryształu zaklęte w oczach gryfona, ale tak nie było. Z tym kamieniem wiązała się ogromna zmiana w życiu chłopaka, normalne życie bez paranoi, koszmarów, czy okropnych wizji. Oczywiście, spokój mógł nigdy nie nadejść, przez to, jakiej traumy doświadczył Potter, jednak zawsze była nadzieja i choć Draco nigdy nie należał do optymistów, to wierzył, że będzie tylko lepiej.

Z tą wiarą zatrzymał się przed gargulcem uświadamiając sobie, że nie zna hasła. Przegryzł wnętrze policzka ze zdenerwowania, po czym zaczął się zastanawiać jakie hasło mógł wymyśleć starzec. Nudne przekopywanie informacji, które mogłyby pomóc, przerwał mu odsuwający się posąg. Poprawił kołnierzyk koszuli wystający ze swetra i ruszył po schodach. Jego ciało reagowało dziwnie, a wraz z nim pierścień, który przekazywał mu żeby uciekał. Draco był skołowany.

Cały jego świat zawalił się, gdy przy biurku Dumbledore'a siedział Harry Potter. Miał na sobie jego sweter, który już tak na nim nie wisiał. Wyglądał zdrowo, z rozczesanymi i ułożonymi w artystyczny nieład włosami i już nie tak strasznie zarysowanymi kośćmi policzkowymi. Gdy tylko na niego spojrzał, cały świat ślizgona legł w gruzach. Czuł się jak kompletny idiota nie uciekając, gdy miał okazje, gdy dawano mu znaki, że trzeba uciekać. Oblał go zimny pot, czuł się jakby lada chwila miał umrzeć, nie wiedząc nawet czemu, skoro to mogło nie zmienić jego przyjaźni z gryfonem.

— Proszę, usiądź, Draco — głos dyrektora był delikatny, lecz stanowczy; taki jak zwykle w stosunku do dzieci Slytherinu.

Usiadł na fotelu przed wielkim biurkiem, ukrywał każdą emocję jaką teraz czuł, choć zdawał sobie, że może mu to iść mizernie. Potter zdawał się wierzyć w jego spokój, bo nie posłał mu jednego z tych uśmiechów, które potrafiły podnieść na duchu. Zdawało się, że Malfoy poznał wszystkie uśmiechy gryfona. Był ten, którym mógłby zapalić zapałkę albo ten jakby urwany z twarzy dziecka lub ten, który Harry zawsze ukrywał przed blondynem, a przynajmniej próbował. Ten zakochany.

— Zauważyłem Harry, że dużo się u Ciebie zmieniło — zaczął starzec — Na lepsze jak mniemam.

— Tak, dyrektorze, czuję się zdecydowanie lepiej i sądzę, że nadrobię wszystkie zaległości jakie sobie narobiłem — Harry mówił szybko, ale zdecydowanie — Jednak nie rozumiem, czemu Draco tu jest?

To z jaką lekkością powiedział jego imię dało Malfoyowi do myślenia, bo on ani razu nie zwrócił się do czarnowłosego po imieniu. Nieważne jak zła była sytuacja, nie wypowiedział jego imienia; czemu?

— Chciałem poinformować Pana Malfoya, że jego obowiązki się zakończyły — rzucił mu szybkie spojrzenie — A Twoje samopoczucie, Harry, może przypieczętować koniec dodatkowych obowiązków Pana Malfoya.

Draco nie drgnął, choć pękał w środku i czuł, że gryfon jakby umierał. Zimno z pierścienia rozpływało się po jego dłoni, co go przerażało. Czuł się jakby źle wymierzył miejsce, w którym chciał wyeksponować piękno, jakie udało mu się ułożyć. Kompozycja stworzona z każdego koloru emocji jaką posiadał Harry właśnie roztrzaskała się, a on mógł tylko patrzeć. Tam już nie było co zbierać, jedyne co mógł zrobić z pyłku, to barwnik to farb, którymi namaluje wspomnienie po Potterze.

Albus Dumbledore przekazał Slytherinowi 140 punktów - za podwójny wkład w sprawę. Ale to nie wystarczyło, mogę nawet powiedzieć, że nic nie dało. Nie dało tej ulgi, tego tak zwanego kamienia z serca, na które ślizgon czekał.

Harry nigdy nie stracił swojej porywczości, przez którą właśnie zerwał podarowany mu wisiorek i rzucił nim w Draco. Czuł pustkę, może przez brak tej dziwnej więzi jaką dawały mu kryształy, może przez to, że dowiedział się właśnie, że wszystko co wydarzyło się w przeciągu kilku miesięcy było kłamstwem. Każda dobroć, każdy dotyk czy spojrzenie były udawane. Gryfon nie potrafił pojąć, jak można tak dobrze grać. Zdecydowanie życzył mu świetlanej kariery aktorskiej.

Gdy wychodził z gabinetu, a bardziej wybiegał, miał te małą, cichutką nadzieję, że Draco pobiegnie za nim. Że pokaże mu, że ich relacja była prawdziwa, że decyzja dyrektora nic nie zmienia, ale tak się nie stało. Nikt nie zatrzymał gargulca, by wybiec za nim. Nikt nie szarpał się z nim na korytarzu wykrzykując niepotrzebne słowa, żeby potem mocno żałować. Tylko wiatr popychał go do przodu.

Cały świat drwił z tej naiwności przed jego oczami. Te głosy były głośniejsze niż zwykle, jednak nie zaburzały pustki. Harry czuł się pełny emocji, jednocześnie będąc tylko zużytym korpusem, do niczego już nie potrzebnym. Wszystko stało się niby bezsensu i to go przerażało. Nie sądził, że tak minimalna rzecz może go rozbić. O ironio, demony wiedziały. Wiedziały i czekały, spragnione cierpienia oraz krwi.

infandous   ▸ DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz