Rozdział dwudziesty szósty

1.3K 195 68
                                    

I od tego czasu ich życie ruszyło jak błyskawica, która jest niespodziewana i powoduje chwilowe przerażenie. Musieli nauczyć się dźwigać świat tylko we dwójkę, życie toczyło się dalej i stawiało przed nimi ciągle nowe wymagania. Obiecali sobie, że dorosłość ich nie rozdzieli, że jej na to nie pozwolą.

Próbowali nowych rzeczy, testowali różne sposoby na życie, aby wreszcie znaleźć swoje własne. Mieli wrażenie, że miotają się jak muchy w pajęczej sieci, ale nie było to dla nich nic złego, póki robili to razem.

Więc gdy Steve po skończeniu szkoły wysunął pomysł, aby zacząć studiować sztukę, Bucky wpadł na coś bardziej szalonego – że do niego dołączy. Najpierw Rogers go wyśmiał, później ogarnęło go zaskoczenie gdy zorientował się, że Barnes mówi poważnie. Jednak jaką miał moc, żeby mu tego zabronić? Więc tego nie zrobił. Poza tym zawsze cieszył się na każdą możliwość spędzenia czasu ze swoim przyjacielem.

Ten rok był dobry, bo tylko tyle wytrzymali w Auburndale, w szkole artystycznej. Jednak życie pisze zawsze inny scenariusz niż człowiek początkowo planuje, a praca i nauka, nie zawsze idą w parze. Dorosłość miała dla nich inne plany niż studiowanie sztuki, co Bucky podsumował jedynie tym, że on sam i tak by pewnie nie zdał, bo nie ma za grosz talentu, a Steve jest zdolny na tyle, że nie potrzebuje do tego papierka.

I tak miesiące mijały im monotonnie, przeplatane dniami spędzonymi razem, jakby życie przelatywało im przez ich wspólne zaciśnięte dłonie. Rogers miał wrażenie, że ich codzienność składa się obecnie z ukradzionych momentów i gestów, które nie były nigdy im pisane, a jednak miały miejsce od zawsze. I było to najlepsze, co w tej monotonni go spotykało.

Można powiedzieć, że było spokojnie. Do czasu gdy Bucky przyszedł do Steve'a pewnego dnia zaburzając, wcześniej męczącą, rutynę i nagle blondyn zaczął za nią tęsknić.

-Rzuciłem pracę w magazynie. - Powiedział z takim spokojem, jakby opowiadał o pogodzie. Steve aż się wzdrygnął i ruszył z miejsca.

-Co zrobiłeś? - Powiedział niemal piskiem, którego w ogóle nie kontrolował. Brunet wzruszył ramionami i powtórzył poprzednie zdanie. - Wiem, co powiedziałeś, ale... Dlaczego? Znalazłeś inną pracę? - Zapytał zupełnie zaskoczony, przez moment przeszło mu przez głowę, że Bucky nie jest bezmyślny na tyle, by tak po prostu rzucić pracę i zostać bez środków do życia.

-Można tak powiedzieć że mam, a raczej będę miał, nową pracę.

-Jaką?

Barnes przez moment wyglądał jakby przeglądał wszystkie słowa jakie są w jego głowie, aby odpowiednio to przekazać. Zmarszczył nos i po chwili powiedział

-Rozpoczął się pobór do wojska...

Rogersa zmroziło i miał wrażenie, że przez moment nie potrafi oddychać, więc po prostu się zaśmiał, co wybrzmiało dość żałośnie.

-Przecież nie ma wojny w której Ameryka brałaby udział!

-Ale jest w innych częściach świata, nie słyszałeś, że to ponoć kwestia czasu aż dojdzie i do nas? Muszę się stawić w punkcie poborowym do wieczora, nie ma szans żebym nie został przyjęty. Rozmawialiśmy o tym wiele razy, jestem silny, zawsze byłem najlepszy w sporcie. Dobrze wiedzieliśmy, że to się stanie, prędzej czy później. Brakuje mi trenowania, a poza tym dobrze wiesz, że mój ojciec... - Zmarszczył brwi. - Mam wrażenie że zrobiłbym mu wstyd, gdybym się zmarnował. Myślę, że przydam się w wojsku, nawet jeśli nie będzie żadnej wojny, nawet dobrze, że tak wyszło. Praca w magazynie i tak mnie wykańczała.

Kids from Brooklyn - StuckyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz