Prolog

4.7K 184 45
                                    

- Witam, nazywam się Lena Johnson. Jestem umówiona z panem Starkiem - powiedziałam do młodej asystentki, która powitała mnie po wejściu do Stark Tower.

- Oczywiście. Oczekują na panią w sali konferencyjnej. Proszę pojechać windą na piętro siódme. Pierwsze drzwi po lewej w korytarzu - poinstruowała mnie kobieta, wskazując kierunek.

- Dziękuję bardzo.

Wsiadłam do windy i spojrzałam w znajdujące się w niej lustro. Poprawiłam związane w kucyk brązowe włosy i głęboko odetchnęłam. Miałam wielką nadzieję na zdobycie tej pracy. W końcu nie często ma się szansę na posadę w siedzibie miliardera. Na ogłoszenie, w którym przeczytałam, że szuka asystentki odpowiedziałam niemal od razu, bez dłuższego zastanowienia.

Wyszłam z windy i skierowałam się w stronę sali konferencyjnej. Zapukałam lekko do drzwi, za którymi słyszałam rozmowę. Weszłam do środka. Znajdujący się wewnątrz mężczyźni zamilkli i wstali.

- Dzień dobry. Nazywam się Lena Johnson. Byłam umówiona z panem na spotkanie w sprawie pracy - powiedziałam i uśmiechnęłam się do bruneta.

- Witam. Czekaliśmy na panią. Tony Stark - przedstawił się, całując moją wyciągniętą dłoń. - A to Steve Rogers.

Blondyn podszedł i wyciągnął do mnie rękę, mówiąc:
- Bardzo mi miło.

- Proszę usiąść - powiedział Stark wskazując jedno z krzeseł.

- Przejdę od razu do rzeczy - zaczął, zajmując miejsce naprzeciw mnie. - Nie szukam już asystentki. Ogłoszenie jest nieaktualne.

Nie ukryłam lekkiego rozczarowania. Naprawdę miałam nadzieję, że uda mi się zdobyć tę posadę...

- Ale zapoznaliśmy się z pani podaniem - kontynuował mężczyzna. - Napisała pani, że pracowała jako psycholog. Rozumiem, że ma pani pewne doświadczenie w tej kwestii?

- Nie do końca. Głównie pomagałam lekarzom, nie miałam własnych pacjentów. Właściwie pracowałam tam jako pewnego rodzaju asystentka... Dlaczego to pana zainteresowało? - Spytałam zaintrygowana pytaniem jakie mi zadał.

- Tony, możesz nas zostawić? Chciałbym z nią o tym porozmawiać sam. - Powiedział dotąd milczący Steve Rogers, patrząc na bruneta.

- Oczywiście, zajrzę do warsztatu - odpowiedział, podnosząc się. - Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy. - Uśmiechnął się do mnie na pożegnanie.

Odwzajemniłam gest i pożegnałam go. Gdy wyszedł, skierowałam wzrok na drugiego mężczyznę, który uważnie mi się przyglądał. Milczał, więc postanowiłam zacząć:

- Może mi pan wyjaśnić, o co chodzi? O czym chce pan ze mną porozmawiać?

Blondyn westchnął i wbił wzrok w blat. Wydawał się zaniepokojony, zmartwiony czymś. Po chwili podniósł na mnie wzrok, pytając:

- Co wie pani o Zimowym Żołnierzu?

Zaskoczyło mnie to. Zastanawiałam się dlaczego zaczął ten temat i po co chce to wiedzieć.
Spróbowałam pozbierać informacje, których dostarczyły mi telewizja i internet.

- Był poszukiwany jakiś czas temu - zaczęłam niepewnie. - Z tego co słyszałam, zabił wiele osób w trakcie pracy dla Hydry. Podobno został już złapany...

Widziałam, jak kiwa głową, gdy odpowiadałam na jego pytanie. Kiedy zamilkłam, odezwał się:

- Chciałbym, żeby uważnie mnie pani posłuchała. Ciężko mi o tym mówić i właściwie to nie wiem, od czego zacząć...

Westchnął i spojrzał na mnie. W jego oczach zobaczyłam niemą prośbę.

- Proszę mówić - uśmiechnęłam się pokrzepiająco.

- Wszystko co pani wie jest prawdą, ale media, które podawały informacje na ten temat, nie wiedzą wszystkiego. Zimowy Żołnierz nie pracował dla Hydry, jak sądzi większość. Był zmuszany do tego, co robił. Wyczyszczono mu pamięć i wprowadzono program, dzięki któremu był pod ich całkowitą kontrolą.

Wsłuchałam się w jego słowa i pozwoliłam kontynuować. Nie próbowałam ukryć zainteresowania tą historią.

- Zanim tam trafił, przyjaźniliśmy się. Znałem go od dzieciństwa, był dla mnie jak brat. Hydra odebrała mu wspomnienia, jego przeszłość. Był torturowany i przetrzymywany w komorach kriogenicznych przez dziesiątki lat. - Usłyszałam, że jego głos zaczyna się łamać. Czułam, że było mu niezwykle ciężko o tym mówić. - Robili to tak długo, aż James Barnes stał się Zimowym Żołnierzem...

- Dlaczego mi to pan powiedział? - spytałam drżącym głosem.

Wstrząsnęło mną to, co usłyszałam. Nie byłam w stanie uwierzyć, że ktoś byłby w stanie wyrządzić drugiemu człowiekowi taką krzywdę. Odebrać mu wszystko i traktować jak przedmiot. Jak broń...

- On tutaj jest.

Podniosłam na niego pytający wzrok. Nie takiej odpowiedzi oczekiwałam.

- Bucky jest w celi kilka pięter pod nami. TARCZA go znalazła. Chciałem, by umieszczono go tutaj. Sądziłem... Myślałem, że gdy znów mnie zobaczy, przypomni sobie cokolwiek. Niestety myliłem się. Nie ma z nim żadnego kontaktu. Prawie się nie rusza, nie je i czasem zachowuje agresywnie.

- Co ja mam z tym wszystkim wspólnego? Dlaczego mi pan o tym mówi? - Powtórzyłam moje pytanie.

- Nie jestem w stanie uratować Bucky'ego. Wiem to. Potrzebuję czyjejś pomocy. Kogoś, kto może potrafiłby do niego dotrzeć, nakłonić do rozmowy i sam nie wiem... Przypomnieć mu człowieczeństwo? Przeczytałem pani podanie i pomyślałem, że być może znalazłem odpowiednią osobę...

Zszokowało mnie to, co usłyszałam. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. W oczach mężczyzny widziałam bezsilność i błaganie. Wpatrywał się we mnie, oczekując odpowiedzi.

- Przepraszam, ale nie sądzę, żebym była odpowiednią osobą. Nawet nie jestem lekarzem, nie mam potrzebnego doświadczenia w takich kwestiach - odpowiedziałam zdecydowanie.

- Było u niego już kilka osób, ale nic nie zdziałali. Próbowali nakłonić go do rozmowy lecz cały czas milczy. Staram się nie poddawać, ale tracę już nadzieję na odzyskanie przyjaciela. Lekarze z góry traktowali go jak beznadziejny przypadek, nie próbowali się wysilać. Pomyślałem, że skoro nie jest pani lekarzem, to nie zobaczy w nim jedynie pacjenta skazanego na porażkę, ale człowieka, który potrzebuje pomocy...

- Dobrze. Spróbuję - odpowiedziałam bez zastanowienia. Coś w postawie tego mężczyzny nie pozwoliło mi odmówić. Czułam, że jest bezradny i chwyta się każdej możliwości, by choć w pewnym stopniu pomóc przyjacielowi. Podziwiałam go za to oddanie. - Nie sądzę, żebym mogła coś zdziałać, ale przynajmniej spróbuję.

Mężczyzna spojrzał na mnie z wyraźną ulgą.

- Dziękuję. Nie ma pani pojęcia, ile to dla mnie znaczy.

- Czy może... mogłabym go zobaczyć? - zapytałam niepewnie. Pomyślałam, że może mi to pomóc przekonać samą siebie, że nie podjęłam złej decyzji.

- Myślę, że tak. Mogę panią zaprowadzić, ale proszę... Bucky jest w naprawdę złym stanie. Nie chciałbym, żeby to panią zraziło. Niech nie odrzuca pani mojej prośby i zastanowi się nad tym na spokojnie później.

- Dobrze - uśmiechnęłam się pokrzepiająco. - Obiecałam spróbować i łatwo się nie poddaję.

Blondyn odwzajemnił uśmiech i wskazał na drzwi. Przepuścił mnie przodem i pokierował do windy.

Resurrection || Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz