1 - wheels on the bus

204 17 9
                                    

-Jego dusza jest za czysta, żebym mógł zabrać ją do piekła.

Mark przeklinał samego siebie. Znowu mi się nie uda. Znowu zostanie ukarany za swoje nieposłuszeństwo. Jakim cudem w ogóle został diabłem? Z jakiego powodu?

Był dobrym nastolatkiem. Za życia robił wszystko co mógł, by pokazywać, jak miły i przyjacielski jest. Mimo to, trafił tutaj. Do domu samego Szatana.

Zajmował się zbieraniem dusz grzeszników. Jakimś dziwnym trafem, większość osób z jego listy nie zrobiła nigdy niczego złego, no chyba, że wymknięcie się ze szkoły do najbliższego sklepu po chipsy. Dlatego nie często udawało mu się sprowadzać tutaj tych niewiniątek.

Za co jednak bardzo często zostawał ukarany.

Tortury były tutaj na porządku dziennym. A może nocnym? Mark nie był pewien. Nie miał pojęcia, czy w piekle panuje dzień, noc, czy może jeszcze coś innego.

Tak bardzo chciałby wrócić na ziemię, albo chociażby dostać się do nieba. Chciałby dowiedzieć się, jakiej zbrodni się dokonał, że zasłużył na życie w tak okropnym miejscu. Co takiego zrobił źle?

Wyczytał nazwisko i dane swojej następnej „ofiary". Lee Donghyuck, lat 17, posiada starszą siostrę i brata. Bogaty, przyjacielski i pewny siebie.

-I co ja mam z nim zrobić?

-To co zawsze, Lee.

Wzdrygnął się, gdy usłyszał ten głos. Ten okropny, kpiący z niego na każdym kroku głos.

-Odwal się, mógłbyś łaskawie, Yukhei?

-Ile razy Ci, idioto skończony, mówiłem, żebyś nie zwracał się do mnie po imieniu?

Lee przewrócił oczami. Miał po dziurki w nosie Wonga, który naśmiewał się z jego dobrego serca, które umieszczone zostało w takim miejscu.

-Znowu nie dasz rady, co nie? Tak, to już pewne. Nigdy sobie nie radzisz. Jesteś tu niepotrzebny.

-Myślisz, że tego nie wiem? Bo jestem tego aż tak, kurwa, świadomy, że chcę mi się płakać. Gdybym mógł, od razu bym stąd uciekł.

-Mięczak.

-Może i tak. Wiesz co? Wolę być „mięczakiem", niż krzywdzić innych.

Mark wstał ze swojego małego krzesła, kierując się w jedno, dobrze mu znane miejsce.

Na ziemi takie coś nazywałoby się wzgórzem. Tutaj, jest to przepaść. Usiadł na zimnym podeście, jeszcze raz patrząc w kartkę, na zdjęcie chłopaka, z którym niedługo będzie miał się skonfrontować.

-Jeszcze się nie znamy, ale tak strasznie Cię przepraszam, Donghyuck.

----------------------------------------------------

I zaczęło się. Mark został zesłany na ziemię. Lecz nie w takiej postaci, w jakiej by chciał. Został tam zesłany jako posłaniec Lucyfera, a nie jako człowiek, a ten fakt strasznie dobijał chłopaka.

Ostatni, na ten moment, dzień w piekle spędził na dowiadywaniu się więcej o Donghyucku. Co o której godzinie dokładnie robi, jakich ma przyjaciół, a okazało się, że prawdziwego przyjaciela ma tylko jednego, a był nim Na Jaemin. Sympatyczny nastolatek, Lee miał tylko nadzieję, że nie będzie musiał i jego sprowadzać pod ziemię.

Było trochę po 20, kiedy to mama Hyucka wysłała go do osiedlowego sklepu, czynnego 24/7. Mark powinien się cieszyć. Będzie miał szansę na bezpośrednią konfrontację z młodszym. Jednak nie chciał jej. Nie chciał go poznawać. Nie chciał wprowadzać Donghyucka w ten pomieszany świat, a potem namawiać go do złych rzeczy, by poplamić jego czystą duszę krwistoczerwonymi plamami grzechów. Chłopak był na to zbyt niewinny. Jednak diabeł, jak każdy z nas, miał też w sobie odrobinę egoisty, i nie chciał znów przechodzić przez tortury, bo nie udało mu się zrealizować planu.

-Halo? Tak, mamo, wracam już. Oczywiście, uważam na siebie cały czas. Tak, tak, kupiłem wszystko, daj mi dojść do domu, a potem będziesz o wszystko wypytywać. Pa.

Donghyuck rozłączył się, wzdychając. Ich okolica była cichym i spokojnym miejscem. Czasami nastolatkowi zdawało się, że aż za bardzo. Chociaż, czy tego wieczora aby napewno była tak bezpieczna, jak zawsze?

Hyuck spostrzegł kogoś. Chłopak podobnego wzrostu co on, stał pod latarnią, ledwo co oświetlającą całą jego sylwetkę. Zauważył czarne włosy, i grzywkę, lekko zakrywającą mu oczy. Stwierdził, że nie ma co się martwić, pewnie znowu jakiś dzieciak z domu obok wymknął się, by odpocząć od rodziców. Dlatego szedł dalej, aż nie zauważył cienia chłopaka.

Jak to możliwe, by od tyłu było mu widać skrzydła? Tak poniszczone, nienaturalne skrzydła?

----------------------------------------------------

Donghyuck zwolnił, lecz chwilę potem zaczął się zastanawiać. To zbyt absurdalne, przecież ludzie nie posiadają skrzydeł. Tym bardziej tych, które widać jedynie w cieniach. Pewnie był po prostu zmęczony, w końcu godzina była późna. Mogła to być też wina złego światła. Mimo to, nastolatek postanowił podejść, bo z drugiej strony, on zna tutaj wszystkich, a ten tam nie wyglądał mu na znajomego.

-Uhm, przepraszam? Jesteś nowy w tej okolicy?

Oczywiście rodzice uczyli Hyucka, żeby nie rozmawiał z obcymi. Ale jakoś w tamtej chwili zapomniał o każdej uwadze, którą kiedykolwiek usłyszał.

Mark zamarł. Toczył z samym sobą wewnętrzną walkę. Już chciał stchórzyć, wrócić, przyznać się do porażki, i cierpieć. Ale obiecał sobie, że da radę. Obiecał, że będzie silny.

-Huh? Ah, tak, tak, jestem. Mark Lee.

Przedstawił się. Tak bardzo chciałby wrócić do czasów, gdy energicznie podawał dłonie nowym osobom, które dołączały do jego klasy. Wtedy uśmiechał się, wypowiadał dumnie swoje imię, i zapoznawał ich z resztą jego znajomych. Szkoda, że te chwile już minęły.

-Lee Donghyuck. Podobne nazwisko, co?

-Na to wygląda.

-No więc... Co robisz o tak późnej porze tutaj?

-A ty?

Mark nie pomyślał nad zadanym pytaniem, a mógł to zrobić, bo od razu po wypowiedzeniu słów, zauważył reklamówkę z zakupami, trzymaną przez Donghyucka. Chętnie uderzyłby się teraz otwartą dłonią w czoło, ale nie chciał wyjść na jeszcze głupszego, więc trzymał język za zębami.

-Byłem na zakupach. No cóż, mam nadzieję, że spodoba Ci się tutaj. Muszę już wracać, więc-

-Poczekaj!

Rzecz, której Hyuck nienawidził najbardziej na świecie, było podnoszenie swojego głosu o chociażby ton. Nawet, jeśli ktoś zrobił to niechcący, lub starał się przekrzyczeć coś bardzo głośnego, oczy młodszego automatycznie rozszerzały się, a on sam stawał się bardziej spięty. To była jego automatyczna reakcja, nigdy nie udało mu się nad tym zapanować.

A Mark powinien o tym pamiętać. Był naprawdę głupi, przecież kiedy czytał o Donghyucku, jedną z pierwszych rzeczy, o której się dowiedział, były jego lęki.

-Przepraszam, Donghyuck, nie chcia-

-Haechan.

-Słucham?

-Mów mi Haechan. Tak jest lepiej. Rozumiem, to nie twoja wina. Co takiego się stało?

-Czy mógłbyś się ze mną zaprzyjaźnić? Wiesz, jestem tu nowy, no i...

Mark był świetnym aktorem od dziecka. Gdy sytuacja tego wymagała, umiał w kilka sekund nałożyć odpowiednią maskę i grać. Nawet trafiając do zaświatów, nigdy nie zapomniał o swojej niesamowitej zdolności. Nigdy się jej nie oduczył.

-Jasne, żaden problem. Spotkajmy się jutro, najlepiej w tym samym miejscu.

-Dobrze.

-W takim razie, do zobaczenia.

Na twarz Donghyucka wpłynął lekki uśmiech, i już po chwili zaczął się oddalać.

Teraz Mark musi tylko ujawnić mu swoją formę tak, by młodszy Lee wiedział z czym, a raczej z kim ma do czynienia, ale nie uciekł po pierwszych kilku sekundach.

𝐝𝐞𝐯𝐢𝐥𝐬 𝐝𝐨𝐧'𝐭 𝐟𝐥𝐲ᵐᵃʳᵏʰʸᵘᶜᵏOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz