Przez ostatnie dni myśli Donghyucka skupiały się tylko na jednym. Na Marku. Zdawał sobie sprawę z tego, że nic wielkiego nie może zrobić, żeby go uratować. Nie mógł skupić się na niczym. Z nauką też nie było najlepiej. Jego rodzicielka często dopytywała o "nowego przyjaciela" jej syna, lecz ten dużo nie mógł powiedzieć. Tak na dobrą sprawę, to wiele on się o Marku nie dowiedział. Nie zna jego przeszłości, nie zdążył zapytać o zainteresowania, właściwie, to o nic. Warto też wspomnieć, że chłopak czuł się... Inaczej. Nigdy wcześniej nie czuł takiej złości, takiego smutku i takiej bezsilności, jak przez te kilka dni. A uczucia te z każdym dniem wzrastały. Nie mógł na to nic poradzić, ale sam był sobą zdziwiony. To tak jakby... Coś w nim drzemało. Coś dziwnego, czego nie umiał wytłumaczyć, ani zdefiniować. Sam z resztą nie wiedział co to, a po pewnym czasie zaczął wmawiać sobie, że to pewnie przez ostatnio zaistniałe wydarzenia. W końcu nie codziennie spotyka się na ulicy demona, a co więcej, nawiązuje się z nim koleżeńskie relacje jako śmiertelnik, prawda? Przez prawie cały czas, Donghyuck był strasznie zaniepokojony i zmartwiony.
Chociaż tego wszystkiego i tak nie dało się porównać do tego, przez co teraz przechodził Mark.
----------------------------------------------------
—Zapomnij, że jeszcze kiedyś wstaniesz o własnych siłach! Skatuję Cię jak psa!
Złowieszczy głos Lucasa roznosił się echem po wielkim pomieszczeniu, jak i w głowie Marka. Nastolatek był wycieńczony, bardziej niż kiedykolwiek. Jedyne, czego teraz chciał, to odpoczynku. Ostatni tydzień był dla niego istnym koszmarem. Chociaż to pewnie i tak za lekkie określenie. Chłopak był torturowany od rana, do wieczora. Była to jego kara. Kara, za złamanie jednej z wielu zasad, wywodzącej się z kodeksu. Mark przeklinał siebie samego, że już dawno jest martwy, bo gdyby nie to, to aktualnie błagałby o śmierć.
Zasada została wyryta wzdłuż jego kręgosłupa. Każde inne, mniej lub bardziej wulgarne określenie Marka przez Lucasa, pozostawało "wytatuowane" na skórze chłopaka. Gdziekolwiek, gdzie było na to miejsce. A słów tych nazbierało się dużo przez ostatni tydzień.
—I-Ile to jeszcze... Będzie t-trwać? Jak d-długo masz zamiar mnie katować...?
Mark wypowiedział resztkami sił. Yukhei stanął prosto, uśmiechając się w przerażający sposób.
—Tak długo, aż nie połamię każdej kości w twoim ciele. Obiecuję, że rozerwę Cię od środka.
—C-Czemu...?
Lucas zaśmiał się.
—Taka jest moja praca, głupcze. Żaden twój widok, żadne twoje słowo nie sprawi, że zacznie mi być Ciebie żal. Jesteś dla mnie nikim. Złamałeś zasadę, będziesz cierpieć. To nie niebo, ani nie raj, Mark. To piekło. Chociaż uwierz, codziennie po głowie chodzi mi pytanie, jak tu trafiłeś. A może to prawda? Może pedalstwo naprawdę jest grzechem? To by wszystko tłumaczyło!
Młodszy uronił łzę. Tylko jedną. Nie chciał się nad sobą użalać. Lecz słowa Lucasa... Po raz kolejny wryły mu się w głowę. Nie mógł uwierzyć, że tylko przez jego orientację... Nie. To niemożliwe. Przynajmniej tak sądził... Czy Bóg naprawdę miał nie dać mu szansy tylko dlatego, że jest gejem? Nie chciało mu się w to wierzyć.
Coś się w Marku w tamtym momencie wzburzyło. Nie mógł znieść tych wszystkich upokarzających słów kierowanych w jego stronę. Lecz Yukhei w pewnej kwestii miał rację, i nad tą kwestią Mark zaczął się porządnie zastanawiać.
Co jeśli już nigdy nie będzie w stanie podnieść się o własnych siłach?
----------------------------------------------------
CZYTASZ
𝐝𝐞𝐯𝐢𝐥𝐬 𝐝𝐨𝐧'𝐭 𝐟𝐥𝐲ᵐᵃʳᵏʰʸᵘᶜᵏ
Fanfiction❝-𝐭𝐡𝐞𝐲 𝐬𝐚𝐲 𝐢𝐭'𝐬 𝐧𝐨𝐭 𝐭𝐡𝐞 𝐚𝐧𝐬𝐰𝐞𝐫 𝐛𝐮𝐭 𝐢 𝐜𝐚𝐧'𝐭 𝐜𝐚𝐫𝐫𝐲 𝐨𝐧 '𝐜𝐚𝐮𝐬𝐞 𝐢 𝐠𝐨𝐭 𝐧𝐨𝐰𝐡𝐞𝐫𝐞, 𝐧𝐨 𝐨𝐧𝐞, 𝐰𝐢𝐭𝐡𝐨𝐮𝐭 𝐲𝐨𝐮 𝐛𝐨𝐲 𝐢'𝐦 𝐝𝐨𝐧𝐞 𝐚𝐧𝐝 𝐰𝐡𝐞𝐧 𝐢'𝐦 𝐠𝐨𝐧𝐞, 𝐫𝐞𝐦𝐞𝐦𝐛𝐞𝐫 𝐲𝐨𝐮'𝐫𝐞 𝐭𝐡...