W sumie nasi rodzice nie są aż tak srodzy, nie mogłabym tak ich określić. Na przykład czasami pozwalają pograć na komputerze pół godziny dłużej. I prawie nigdy nie łają, a tylko ZWRACAJĄ UWAGĘ. Nie każdy ma taki fart. Prawie na wszystkich kolegów z mojej klasy rodzice krzyczą , jak tylko pojawi się okazja. Lub, na odwrót, pozwalają robić nawet takie rzeczy, które nam się ni śniły. Na przykłąd, bitwa na poduszki nie jest przyzwalana, tylko "potaj", czyli zakazana. Za to bitwa na jedzenie - to jest "nie-do-pusz-czal-ne!". Najlepsza rzecz, na którą można sobie pozwolić - wydmuchać piórko zielonej cebuli i trafić w tatę przez stół w trakcie obiadu. On się śmieje w sposób - "dzieci, czego od nich wymagać" i "nie mam z tym nic wspólnego". Ale mama znowu powie, że "takie zachowanie przy stole" jest "nie-do-pusz-czal-ne", "tym bardziej dla dziewczynki". To akurat jest to zwracanie uwagi. Przy tym mama od razu zauważy też zwinięte palcami kulki z ciemnego chleba i przypomni potrząsając głową, że jest to "niehigieniczne". Ale gdy tylko spróbuję włożyć je do buzi, krzyknie "nie będziesz tego jeść!", zerwie się nagle i wszystkie wyrzuci. Ech, dorośli. Nie rozumieją, co tracą przez te zasady. Kulki z chleba są pyszne i jedzenie ich to jedna z lepszych rzeczy.
Jednak tydzień przed remontem dostaliśmy pozwolenie na rysowanie po ścianach. Próbowałam namalować Pocahontas nad kanapą, a wyszła mi brzydka cwana staruszka, kosząca okiem przebiegłe. Starałam się ją zetrzeć, ale i tak wiedziałam, że TAM JEST i bałam się spać dopóki nie zmieniśmy tapety.
Dlatego biorąc pod uwagę osobowość naszych rodziców było jasne, że żadne nagłe skurcze w brzuchu i kaszel naturalnie grypowy, rano w środę nam nie pomogły. Symulowaliśmy z Gienkiem z desperacji, bo kto wie, jak długo ciocia będzie jeszcze u nas gościć? Do tego jest NIEZWYKŁA i pochodzi z Mglistego Wzgórza, czyli niebezpiecznie dla niej zostawać w tym Mieście samej wśród dorosłych. A my trochę jej broniliśmy.
Jednak mama powiedziała żebyśmy nie "rżnęli głupa" i bezlitośnie ściągnęła z nas kołdry nakazująć ubierać rajstopy i skarpetki.
Jasne, że przy śniadaniu też nie zobaczyliśmy cioci Ylang-Ylang. Tata żuł kanapkę z wędliną, masłem i serem i popijał kawą. Powiedział, że ciocia już wyszła, żeby "załatwiać sprawy". To jest najwygodniejsze słowo, kiedy idą gdzieś, a nie chcą powiedzieć gdzie. Ale to działa jedynie w świecie dorosłych. Sądzą, że dzieci nie mogą mieć żadnych spraw, a przecież mamy. Popatrzyliśmy z Gienkiem na siebie i zrozumieliśmy, że następnym razem nie wolno się poddawać czarom bajek cioci i wygodnych poduszek na łóżkach, tylko trzeba będzie więcej dowiedzieć się o tych tajemniczych cioci "sprawach".
Tak to się skończyły cioci gościny. Poszłabym na wagary gdybym tylko wiedziała gdzie jej szukać! Trudno. Na dzieci złe czary Miasta nie mają wpływu, ale co z tego jeżeli się ma zero przyzwoleń czyli tyle samo, co ostatni żebrak królestwa. Kiedy jest się dorosłym, to ma się prawo iść, gdzie się tylko chce, tylko Miasto czaruje, i całkiem się zapomina, gdzie to "gdzie się chce" jest. Tylko że "gdzieś" trzeba iść, no i się idzie tam, gdzie każe Miasto. A później się narzeka, że życie jest bez sensu.
A ciocia Ylang-Ylang jest dorosła i jednak idzie tam, gdzie sama chce. Tylko w ten owy dzień (wydawało mi się, że na pewno o tym wiem), Miasto na chwilę zwyciężyło, zaczarowało nawet ją na zrobienie jakichś tam "spraw".
A ja pomyliłam plusy i minusy w dyktandzie matematycznym.
Ale... coś niewiarygodnie wspaniałego przydarzyło się zamiast tego żeby iść na tańce!
Ciocia Ylang-Ylang nie pojechała do domu! Zamiast tego przyszła nas odebrać ze szkoły od razu po lekcjach.
- Ciociu!
CZYTASZ
Cytrusowe bajki cioci Ylang-Ylang
Short StoryCzy chcieliby Państwo mieć własną ciocię w bajkowym domku na Mglistym Wzgórzu? Reńce i Gieńkowi się udało - dostali taką ciocię. Ciocia Ylang-Ylang - czy ona jest czarownicą czy alchemikiem? Ale w całej pełni - tajemniczą gawędziarką! Ciocia Ylang-Y...