Rozdział 4

6 1 0
                                    

- Przeglądałem wasz system i stwierdzam, że z materiałem wyrobimy się przed egzaminami. Oznacza to, że będzie więcej powtórzeń – powiedział profesor na co klasa głośno jękła. – Już się tak nie denerwujcie! Zastanawiałem się czy macie jakieś zaklęcia, których chcielibyście się nauczyć i odciążyć się trochę w przyszłych latach – skończył. 

 Jeśli chodzi o grupę uczniów z Slytherinu i Ravenclaw, nie musiał długo czekać na odpowiedź. Obie klasy chciały nauczyć się jak najwięcej (a może chodziło o wzajemne prześcignięcie) przez co zawsze byli przygotowani i nauka szła niesamowicie szybko. 

 Vanessa też nie musiała się długo zastanawiać nad pytaniem. Zawsze ciekawiły ją dwa zaklęcia i niestety oba nie były przewidziane na piąty rok i były strasznie trudne do wykonania. 

 - Może byśmy rozpoczęli teorie o patronusie? Oczywiście, gdy zrobimy już wszystko – zaproponowała opuszczając rękę. 

 - Cóż – zaczął Flicwik. – Nie ukrywam, że to ciekawa propozycja, panno Lost. Co prawda pytanie z tym związane często pojawia się na egzaminach, ale tych w siódmej klasie. To zaklęcie jest bardzo trudne, ale z tego co wiem w poprzednich klasach mięliście Obronę Przed Czarną Magią z profesorem Lupinem i na pewno powiedział wam o tym zaklęciu przy dziale z dementorami. Jednakże, to nadal nie jest cała teoria, która również jest dość skomplikowana. Nie wiem czy przejdziemy do praktyki nawet w siódmej klasie, jednak spróbować można, ale nic nie obiecuję – przerwał. – Jeśli już, to możecie liczyć tylko na teorię.

 - A oblivate? – krzyknęła jakaś dziewczyna w zielonym krawacie. - Tutaj mamy podobną sytuacje, panno Beattle. Jednakże, w starszych klasach macie już tylko teorię. Nie przewiduje się praktyki wykonania zaklęcia, bo nie ma za bardzo na czym. Nie jesteśmy w stanie stwierdzić czy żaba, na której byśmy testowali, faktycznie zapomniałaby owych rzeczy, wspomnień czy czynności. 

Do końca lekcji Nessi już nic nie powiedziała. Obiecała tylko sobie, że nauczy się wyczarować patronusa choćby miała oblać SUM'Y.

 *

 Zoey siedziała przy stole w swoim domu dłubiąc piórem w pergaminie. Zastanawiała się co dokładnie napisać swojej podopiecznej, by jednocześnie nie zadawała niepotrzebnych pytań.

Nie była też do końca przekonana czy w ogóle zajrzy do koperty, ale przezorny zawsze ubezpieczony.

 - Naprawdę nie możesz jej napisać krótkiej, zwięzłej wiadomości? Przecież jesteś aurorem i jest do tego przyzwyczajona.

 - I wie też, że jestem na półrocznym zwolnieniu z powodów rodzinnych – syknęła.

 Naprawdę to była dla niej ciężka sytuacja. Nienawidziła jej okłamywać, a do tego lada chwila miała wyjść na jaw cała prawda, którą skrywała od wielu lat. Dla Dominica to może było łatwiejsze, ale sama nie była pewna swoich słów. Przerażał ją fakt, że miała spotkać Lydię, która chciała przynieść mapę.

 - Hej, spokojnie – rzekł mężczyzna. – Da sobie radę, a ty nie masz się czego bać... 

- Nie rozumiesz – łypnęła na niego, a oczy zaszły jej łzami. – Nie powiem jej tego, nie teraz... Ona nie jest gotowa, okej? Nie ona i nie dzisiaj! 

 - Pamiętasz co obiecałaś? Nie ma odwrotu.

 - Wiem, że nie ma! – wstała gwałtownie z krzesła. – Pamiętam co mówiłam tamtego dnia! Ale boję się! Po prostu się boję! 

 - A spytałaś jej czy tęskni? Kiedykolwiek?

 - A myślisz, że nie?! Zapytałam! I odpowiedziała mi, że nie można tęsknić za czymś czego się nigdy nie miało, można jedynie zazdrościć. 

- Widzisz? Mój powiedział mi dokładnie to samo, oni muszą to przeżyć, a my musimy im w tym pomóc. A do tego trzeba zdobyć przepowiednie, która jest w jakimś Phoenix. 

 Vanessa nigdy nie była osobą zbyt towarzyską. Oczywiście miała wielu znajomych, ale uznajmy, że wiele to nie zmienia. Rozpoznawała wiele osób, witała się, rozmawiała, ale żeby była z tego głębsza relacja to nie była zbyt chętna.

 Jednak wszystko pogorszyło się z dniem ostatniego zadania turnieju Trójmagicznego. Połowa osób, z którymi utrzymywała kontakt nie wiedziała jak z nią rozmawiać. Nie dziwiła się temu w żaden sposób, sama by postąpiła podobnie.

 Ale teraz przebywała w wielkiej Sali, na lekcjach i dormitorium. Oczywiście, zdawała sobie sprawę z takiego stanu rzeczy. Tkwiła w błędnym kole, z którego nie potrafiła wybrnąć. Nie powiedziała tego nikomu, Penny czy Blaise'owi. Nie wiedziała nawet jak zacząć. Nie ukrywała nawet jak było jej ciężko. Nie miała już na to siły, a nie minęło nawet pół roku szkolnego. Mamy dopiero listopad. 

W tej chwili znowu była sama w pokoju. Pen, Lucy i Kenna znowu gdzieś poszły. Nie zapytały czy się dołączy, bo doskonale znały odpowiedź. 

- Chcę do domu. Po prostu do domu – powiedziała na głos.

 Była hipokrytką, bo pamiętała jak bardzo ciążyło jej siedzenie w domu, a na wyjścia też nie miała ochoty. Strasznie żałowała tego co się wydarzyło w wakacje. A może byłoby lepiej? Vanessa szybko zaczęła kręcić głową w celu odpędzenia myśli. Nie będzie w tym samym dołku co pół roku temu. Obiecała to sobie i zamierzała dotrzymać słowa. Bo jeśli by się jej nie udało, to... Byłby jej koniec.

Zaczęła myśleć o swojej ciotce. Dawno nie otrzymała od niej żadnej wiadomości. A właściwie to od początku roku była cisza. Możliwe, że wzięła sobie do serca jej słowa: „Potrzebuję spokoju, a nie zbędnych pytań o tym jak się czuję!". Chociaż to i tak nie w jej stylu. Nigdy nie zbywała jej próśb, ale bez przesady. Co chciała to robiła, ona była nieletnia i nic z tym nie mogła zrobić. Spodziewała się właśnie masy listów, rozmów z nauczycielami na jej prośbę... A tutaj nic, kompletnie nic. 

Myślami totalnie odpłynęła, gdzieś daleko. Do wspomnień, do marzeń i żali, z którymi musiała poradzić sobie sama. A raczej nie musiała, ale to był jej wybór. W końcu ile historii nie słyszymy, bo nie chcemy ich słyszeć? Nawet nie zauważyła tego, że jej dłoń pokryła się szronem.

Droga do Skończonych MarzeńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz