PROLOG

80 4 0
                                    

Młodziutkie dziewczyny nie mogły uwierzyć w swoje szczęście. Tak się im przynajmniej, w ich niezbyt mądrych główkach, wydawało. Nie miały jeszcze zupełnie pojęcia, że znajomość z przystojnym Włochem w średnim wieku, poznanym w jednym z barów, położonym kilkanaście kilometrów od słynącego z produkcji samochodów miasta Alhambra, na zawsze odmieni ich życie. I to nie tak, jakby sobie tego życzyły.

Przedstawił się jako Marco. Jego nienagannie ułożone włosy i eleganckie, acz swobodne ubranie, pasowały do miejsca zwanego „Pod Zieloną Papugą" - jak się ów bar nazywał, niczym przysłowiowa pięść do oka. Nikogo to jednak nie dziwiło, zdarzało się bowiem, iż różnoracy biznesmeni, politycy, znani i nieznani bogacze odwiedzali, to niesławne miejsce poszukując młodych towarzyszek zabaw. A te chętnie udzielały im swych młodych, jędrnych i gładkich ciał, za wcale niemałe sumy. Mimo iż wszyscy wiedzieli, jakim w rzeczywistości barem jest „Pod Zieloną Papugą" - miejscowa policja nie miała zamiaru interweniować, więc nie robiła z tym nic. Dzięki potężnym łapówkom właściciel „Pod Zieloną Papugą", niejaki Harry Coleman, zapewniał sobie od wielu lat przychylność miejscowych stróżów prawa, którzy nierzadko sami korzystali z oferty lokalu, na którą składały się nie tylko prostytutki, ale także narkotyki i hazard. Interesy Harry'ego Colemana szły świetnie, biznes kręcił się doskonale, on zaś sam grający fantastycznie rolę ojca, męża i dobrego, wiernego, syna miejscowego kościoła uchodził za miejscowego dobrodzieja. I to pomimo tego, iż wszyscy doskonale wiedzieli czym się zajmuje.

Feralnego wieczora - na zawsze miało się zmienić także życie Harry'ego Colemana, choć gdy przystojny Włoch przekroczył próg jego lokalu - z pewnością właściciel owego przybytku, podobnie jak i młode prostytutki - nie mógł się tego spodziewać.

Nie minęło kilkanaście minut, a dwie dziewczyny, całkiem nowe „nabytki" Harry'ego, pakowały się do pięknego, eleganckiego auta należącego do Marco. Obie nie miały więcej niźli szesnaście, najwyżej siedemnaście lat - Harry'ego jednakże zupełnie to nie obchodziło. Był bezkarny, toteż nie spodziewał się by i tym razem miało być inaczej. Nie uważał zresztą, by robił coś nagannego. Przeciwnie. Miał się za porządnego biznesmena, który tylko wynajmuje dziewczyny do towarzystwa i dostarcza rozrywki. Tłumaczył sobie, iż gdyby nie on, dziewczyny zagospodarowałby ktoś inny, na znacznie gorszych dla nich warunkach. I tutaj nie mylił się i nie kłamał, Harry bowiem, wychodząc z założenia, że lojalny pracownik powinien być odpowiednio wynagradzany, naprawdę uczciwie dzielił się ze swoimi dziewczynami zarobkiem. Nie przetrzymywał ich. Każda z nich mogła swobodnie odejść. Nie groził, nie szantażował, nie gwałcił, a często nawet bronił, na przykład przed zbyt natarczywymi klientami, z którymi nie chciały iść. Sam używał swoich pracownic, jednakże płacąc im normalną cenę, jak każdy klient. Pomimo tego w Harrym wyczuwało się jakąś nutę zgnilizny, coś odrażająco odpychającego, obleśnego, wstrętnego. Był to oczywiście obleśny, gruby, brzydki alfons, ale było w nim coś jeszcze gorszego. Bywają w życiu takie sytuacje, iż człowiek po raz pierwszy spotyka kogoś i od razu wie, iż tę osobę da się lubić. Bywają jednakże też takie, kiedy spotykając kogoś po raz pierwszy, natychmiastowo odczuwamy do tej osoby niechęć czy nawet wstręt. Harry Coleman zdecydowanie zaliczał się do tej drugiej kategorii. Po prostu wyczuwało się w nim jakieś coś...coś trudnego do zdefiniowania, ale naprawdę obrzydliwego.

Włoch, w którego samochodzie znajdowały się teraz dwie z jego dziewczyn, budził zupełnie inne odczucia. Jego przenikliwy wzrok i piękny uśmiech, nienaganny sposób wysławiania się i inteligencja niemalże natychmiastowo potrafiło wzbudzić zaufanie, toteż dziewczyny spodziewały się raczej łatwego zarobku i przyjemnych chwil, aniżeli koszmaru, jaki miał się już niebawem zdarzyć.

Noc była raczej mroźna i ponura, nie było w tymże nic nadzwyczajnego, był to bowiem już grudzień. Gęsto sypiący deszcz ze śniegiem bębnił o blachę sportowego samochodu, mknącego poprzez bezdroża, pośród ciemności i zamieci. Pomimo zimowej aury atmosfera w aucie była wyjątkowo gorąca a alkohol, którego jak się okazało, Włoch miał pod dostatkiem w bagażniku, lał się strumieniami. Śmiech, dowcipy i dobra zabawa trwały w najlepsze. Brawurowa i niebezpieczna jazda Włocha wzbudzała w dziewczynach podziw, zamiast strachu, ten zaś popisywał się umiejętnościami w najlepsze, chwaląc się, iż w młodości był kierowcą rajdowym, co wyjątkowo, było w jego słowach - prawdą.

Zdrajca.Where stories live. Discover now