Pogrzeb

24 3 0
                                    

Rodzina Simeone od przeszło 25 lat była jedną z najpotężniejszych mafijnych rodzin w Stanach Zjednoczonych. Twórcą tejże siły, twórcą jej drogi na szczyt był człowiek niezwykłych talentów, niezwykłej charyzmy i silnego, zdrowego charakteru. Don Vincenzo Simeone, bo o nim mowa, reprezentował typ gangstera starej daty. Był on niezwykle honorowym i prostolinijnym, ponad wszystko oddanym swojej rodzinie, zarówno tej mafijnej jak i prawdziwej, hołdującym dawnym i archaicznym już nieco zasadom, które cechowały kiedyś mafiozów, przestępcą. Jego postać była nawiązaniem do najlepszych tradycji mafii, do najlepszych jej czasów. Oczywiście, Don Vincenzo, nie był aniołem. Dla swych przyjaciół wzór cnót wszelakich, dla wrogów był straszliwym, bezwzględnym i okrutnym. Na jego zlecenie zabijano ludzi, okradano biznesmenów, wymuszano haracze, zajmowano się hazardem i prostytucją, a nawet handlowano narkotykami - czego Don nie popierał, ale musiał ze względu na czasy, przymknąć na to oko. Było w nim jednakże coś takiego co czyniło go wyjątkiem swoich czasów. Coś co pozwalało w tym człowieku widzieć kogoś wzbudzającego zaufanie. I faktycznie, nie zawiódł on nigdy tych którzy tymże go obdarzyli.

Pochodził z rodziny włoskich emigrantów, którzy przybyli tu wraz z największą falą tychże, do Stanów Zjednoczonych na początku XX wieku. Jego ojciec był prostym, ulicznym sprzedawcą warzyw, zaś matka praczką. Był najmłodszym z czwórki rodzeństwa. Wiedli ubogie, acz szczęśliwe, żywiołowe życie. Przynajmniej do czasu.

Stary Simeone bowiem, sfrustrowany swoją sytuacją, niemożnością utrzymania rodziny na godnym poziomie, coraz częściej nadużywał alkoholu. Pomimo upływu lat, myśli te, wspomnienia, tkwiły jako żywe w umyśle wiekowego Dona. Pamiętał jak ojciec coraz częściej wracający do domu w stanie upojenia, gwałtownie bił matkę, jak krzyczał na nią i wyżywał się. Mały Vincenzo zupełnie nie był w stanie zrozumieć przemiany swojego, dawniej kochającego przecież, ojca w domowego tyrana i bestię, ale niestety to on został świadkiem najstraszliwszego wydarzenia jakie może zdarzyć się w życiu dziecka.

Pewnego dnia stary Simeone, jak niemalże codziennie, wrócił totalnie pijany do domu, stary Don wciąż pamiętał, zupełnie jakby to było wczoraj. Akurat w ten dzień były urodziny mamy. Toteż jeden z klientów, sympatyczny i naprawdę ciepły, dobry człowiek, pan Giordioni, sprzedawca kwiatów, podarował jej malutki bukiecik róż. W pijackim szale, ojciec, wziął tenże za dowód zdrady. Na nic zdały się tłumaczenia matki. Padł cios. Póżniej drugi. Upadła, uderzając głową o kant stołu na którym czekał na starego Simeone ciepły obiad. Czerwona, gęsta posoka rozpłynęła się po podłodze. Zszokowany ojciec momentalnie otrzeźwiał.

- Don Vincenzo - wyrwał go z zamyślenia, szeptem, Ricky Stefano.

Stary Don rozejrzał się. Pogrzeb Sonniego był naprawdę piękny i prawdziwie ekskluzywny. Można by rzec - umarł jak żył. W błysku fleszy, wśród przepychu, otoczony fałszywą czcią i niemniej nieprawdziwym szacunkiem. Pożegnanie gangstera, jednego z najbardziej medialnych i najsłynniejszych mafiozów Nowego Jorku było prawdziwym wydarzeniem. Zjechały nań telewizje, słynni politycy, biznesmeni, aktorzy i wszyscy ludzie mniej lub bardziej powiązani z rodziną mafijną do której przynależał. Przybyli by oddać hołd zmarłemu przyjacielowi, ale także aby okazać szacunek Donowi Vincenzo Simeone, dzięki któremu wielu z nich znalazło się na szczycie. Mnóstwo celebrytów grzało się teraz więc w ten piękny, słoneczny, nawet zbyt bardzo, poranek w blasku chwały zmarłego mafiozy, pośród rozbłysków fleszy aparatów natrętnych paparazzi, polujących przede wszystkim na ujęcia ukazujące, jak znane postaci płaszczą się przed sędziwym starcem. Raper Kollona na pogrzebie gangstera, gwiazda telewizji Winnie Instein żegna mafiozę-celebrytę, aktor Johnny Serena na pożegnaniu swego przyjaciela, Senator Caroling na pogrzebie Sonniego Ricco - miały rozbrzmiewać jutro nagłówki najbardziej poczytnych dzienników w Stanach. Gdyby ktoś patrzył z boku, na wąż przewijających się i składających kondolencje staremu Donowi i jego rodzinie postaci, musiałby pomyśleć iż to chowają jakąś znamienitą postać, może wybitnego naukowca, może jakiegoś męża stanu, kogoś kto dokonał jakichś wybitnych czynów. Tymczasem był to pogrzeb gangstera. Gangstera, który uwielbiał otaczać się takimi ludźmi, który uwielbiał błyszczeć, ku zgorszeniu Dona Vincenzo, wśród śmietanki towarzyskiej tego kraju. A ta śmietanka, uwielbiała jego. Nie dlatego iż był czarujący czy przystojny, choć był i to bardzo, ale dlatego że Sonnie był ulubieńcem Dona Vincenzo, mawiano nawet iż stary Don zaprzyjaźnił się z młodym mafiozą. A trzeba wiedzieć iż Don nie miał przyjaciół i nie chciał ich mieć. Dlatego też zażyłość jaka wytworzyła się między nim i Sonniem była dla wielu zaskoczeniem.

Zdrajca.Where stories live. Discover now