— Mamo, chciałabym pójść dzisiaj do spowiedzi — oznajmiłam w środowe popołudnie w momencie, w którym Tony włożył buty na trening.
Kobieta spojrzała na mnie, marszcząc brwi i wrzucając pośpiesznie rzeczy do torebki. Już i tak byli spóźnieni, a ja wybrałam najgorszy — dla niej — moment na rozmowę.
Moja mama zawsze miała wszystko idealnie rozplanowane — o której zacząć przygotowywać śniadanie, żebyśmy zdążyli zjeść przed szkołą, o której wywiesić pranie, żeby wyschło w czasie jej pobytu w pracy, o której zacząć robić tacie kawę, żeby napił się ciepłej, gdy wróci ze szpitala.
Na trening Tony'iego zawsze wyjeżdżali o wpół do trzeciej, czyli pięć minut temu, co stresowało mamę na tyle, że na jej czole pojawiła się drobna zmarszczka.
— To jak, mogę pójść? — Zapytałam, dozując emocje.
Wrzuciłam jej do torebki chusteczki, kartę członkowską Tony'iego i banana, ulubiony owoc. Spojrzała na mnie przelotnie z wdzięcznością. Pośpieszała syna, przy okazji wciągając na siebie jeansową kurtkę.
— Daj mi pomyśleć — mruknęła, jedną ręką otwierając drzwi, a drugą dopinając Tony'iemu plecak. — Chwila, przecież w niedzielę byłaś do komunii.
Drżenie dłoni ukryłam za plecami. Zaczęłam bawić się palcami, wykręcając je nerwowo. Tony wybiegł na podwórko.
— No tak, ale to było niewłaściwe. Nie przeprosiłam was, nie poczułam skruchy ani żalu, a wyrządziłam wiele złego ostatnio.
Kłamałam jak z nut, mając nadzieję, że Bóg mi wybaczy.
Spojrzała na mnie badawczym wzrokiem, ale wiedziałam, że ją złamałam. Nie miała czasu, żeby sprawdzać mnie dalej.
— No dobrze — powiedziała pośpiesznie — możesz iść tylko do Kościoła. Porozmawiamy o wszystkim, jak wrócę.
Ostatni raz przeglądnęła się w lustrze i wyszła.
Uśmiechnęłam się, zaciskając dłonie ze szczęścia. Miałam jakieś dwie i pół godziny w zapasie.
Wybiegłam po schodach i zamknęłam za sobą drzwi. Zapominając, po co właściwie przyszłam do pokoju, zaczęłam krążyć wokół, obgryzając paznokcie i zastanawiając się gorączkowo.
Musiałam i chciałam spotkać się z Elizabeth w Kościele. Byłam zbyt ciekawska, żeby odpuścić temat, chociaż Gerald już mnie odprawił. Chciałam dociec prawdy. Poza tym nie potrafiłabym spać z myślą, że Elizabeth chciała ze mną porozmawiać, a ja odmówiłam. Ona prawdopodnie odpowiedziałaby na moje pytania albo przynajmniej wysłuchałaby ich, w przeciwieństwie do Geralda, który nie pozwalał mi z reguły otwierać buzi.
Dlaczego więc zwlekałam z opuszczeniem domu i uciekałam wzrokiem do karteczki, która niewinnie leżała na moim łóżku?
Przestroga Geralda rozbrzmiewała w mojej głowie jego niskim głosem, jakby stał obok mnie i nalegał, bym nie wychodziła z domu. Wiedziałam, że liczył, iż potraktuję jego słowa poważnie. Gdyby tylko sam powiedział mi więcej, niż mówił, zaufałabym mu, ale jaki miałam gwarant, że nie zostanę w tym wszystkim sama, bez odpowiedzi? Elizabeth była okazją.
Podbiegłam do okna i kryjąc się za zasłoną, wychyliłam głowę. Samochód Geralda nie stał na podjeździe i chociaż to kuriozalne, dodało mi to odwagi. Zbiegłam czym prędzej po schodach, żeby czasem się nie rozmyślić i wkładając trampki, ruszyłam do Kościoła. Byłam zdenerwowana, a moje myśli szalały. Jedyne, co mogłam zrobić w tamtej chwili, to tylko odmówić różaniec, by się uspokoić, inaczej własne urojenia pochłonęłyby mnie całkowicie. Zlękniona każdym przejeżdżającym samochodem, naciągnęłam na głowę kaptur bordowej bluzy i zatopiłam się w przyjemnym materiale, odtwarzając drogę do kaplicy z pamięci.
CZYTASZ
dotyk || g-eazy
FanfictionOna i on... Nie. To trzeba wykreślić, bo ta historia jest o czymś więcej. Ta historia nie jest jedną z t y c h szablonowych, chociaż wszystko na to wskazuje. Ta historia jest przesiąknięta sprzecznościami, namiętnością, braterstwem i bólem. Ta histo...