*od autorki : zanim zaczniecie ten rozdział; przepraszam, że musieliście tak długo czekać i dziękuje, jeśli wytrwaliście. Każdemu kto tu jest wysyłam buziaki. Jeśli ktoś jest na bieżąco i ma to opowiadanie w biblioteczce, to pewnie dostaliście powiadomienia - nanosiłam poprawki na poprzednie rozdziały, więc jeśli ktoś chce - może wrócić, bo zmieniły się trochę dialogi i dodałam jedną, ważną istotną rzecz - Julie dowiedziała się od Charlotte, że mama Geralda nie żyje. To tyle, enojoy!*
- Co się właśnie wydarzyło? - Zapytała Cami drżącym głosem, kiedy Gerald poruszył się i wydobył telefon z kieszeni kurtki.
Krew nie zamaskowała grymasu bólu, który wykrzywił jego twarz. Wybrał jakiś numer i przystawił telefon do ucha, plując krwią, zanim cokolwiek powiedział.
- White? Przyjedź pod Lagunę. - Rozłączył się, zanim tamten cokolwiek mu odpowiedział.
Nie czułam zimna, chociaż chłodny wiatr smagał moje ciało. Pojedyncze krople spadały na moją skórę, ale to nie miało najmniejszego znaczenia. To co się liczyło, to obrazy przemocy w mojej głowie, których nie mogłam wyłączyć, a które bezustannie odtwarzały się w moich myślach. Wszystko jakby się rozmywało. Zapomniałam o Cami, zapomniałam gdzie byliśmy, zapomniałam o sobie. Moje serce biło jak oszalałe, ale duchem szybowałam gdzieś ponad tym wszystkim, zupełnie wyprana z emocji.
Nie miałam pojęcia jak długo tak trwaliśmy, ale z letargu wyrwał mnie dopiero głos Jaspera.
- Stary, ale cię załatwili. Czekaj, co one tutaj robią?
White zatrzymał się wpół kroku.
- Nie pytaj nawet. - Odpowiedział z wysiłkiem Gerald . - Zabierz je stąd po prostu.
Jasper ruszył w stronę Cami, która leżała na zimnym asfalcie, przemoczona do suchej nitki.
Gerald usiłował wstać, ale zachwiał się, chwytając w pośpiechu stabilną ścianę budynku.
Od momentu w którym dwaj mężczyźni rzucili się na Geralda, nie drgnęłam nawet palcem, sparaliżowana strachem. Moje mięśnie były zaciśnięte, tak jak moje gardło, które nie potrafiło wydobyć z siebie głosu. Wydawało mi się, że nie umiem funkcjonować. Jednak w momencie w którym zobaczyłam, jaki chłopak był słaby, obolały i niepewny kolejnego kroku, zebrałam się w sobie. Liczyło się wyłącznie jego dobro. Musiałam o niego zadbać, przecież obiecałam to pani Hammington, a i tak już ją zawiodłam.
Znalazłam się obok niego w ułamku sekundy, a chłopak obrzucił mnie krótkim spojrzeniem, odwracając wzrok, zupełnie jakby bał się, że dostrzegę jego słabości.
- Nic mi nie jest. - Powiedział twardo, zamierzając ruszyć przed siebie, ale po dwóch krokach zatrzymał się i zacisnął zęby.
- Oprzyj się na mnie. - Powiedziałam miękko, bliska płaczu.
Musisz być silna Julie, wmawiałam sobie, wbijając paznokcie w skórę dłoni.
Objęłam go ramieniem w pasie, czując się jak mrówka próbująca pomóc żyrafie, tak drobniutka przy nim byłam.
Gerald patrzył na mnie, jakbym spadła z kosmosu. Nie często ktoś musiał oferować mu pomoc. Nie zaufał mi, nie zdał się na mnie. Odszedł, zostawiając mnie z tyłu. Stawiał ostrożnie kolejne kroki i kiedy myślałam, że naprawdę da radę, zatrzymał się i syknął z bólu.
- Współpracujmy, dobrze? - Wyszeptałam, podchodząc i po raz kolejny go obejmując.
Kiwnął głową tak nieznacznie, że musiało mi się wydawać. Położył ramię na moich barkach z pewnym oporem, jednak zrobił to tak delikatnie, że byłam mu za to wdzięczna. Koncertowałam się na naszych stopach, na naszych nierównych oddechach, na krwi, która skąpała mój biały podkoszulek w odcieniach czerwieni, na wszystkim tylko nie na fakcie, że palce Geralda muskały nagą skórę mojego ramienia.
CZYTASZ
dotyk || g-eazy
FanficOna i on... Nie. To trzeba wykreślić, bo ta historia jest o czymś więcej. Ta historia nie jest jedną z t y c h szablonowych, chociaż wszystko na to wskazuje. Ta historia jest przesiąknięta sprzecznościami, namiętnością, braterstwem i bólem. Ta histo...