I: 4 pounds

1.7K 100 72
                                    

Zielony piorun i płacz. Głęboka rozpacz wypełnia mój umysł a ciemność staje się coraz mroczniejsza i straszniejsza.
Zerwałam się z łóżka. Kolejny bezsensowny sen. Już od pięciu lat
zmagałam się z prze dziwacznymi koszmarami, które zabierały mi sen z powiek.
Spojrzałam na zegarek elektryczny, który wskazywał 4:56.
- Nie jest najgorzej - powiedziałam do siebie. Zazwyczaj wstawałam między drugą a trzecią w nocy. Taka „późna" pora była dla mnie wybawieniem.
Westchnęłam głośno i przewróciłam się na bok. W myślach ciągle miałam głośny płacz i zielone światła. Nie było to dla mnie nic nadzwyczajnego. Zazwyczaj widziałam tylko jakieś przebłyski i niezrozumiałe głosy czy krzyki. Zero wyraźnego obrazu. Zero konkretnych słów. Nic. Tylko kolor i krzyki czy szepty. Z rad od wielu innych „doświadczonych" czarownic, prawdopodobnie były to prorocze sny i każdy odgłos czy barwa ma swoje odpowiednie znaczenie.

Zaśmiałam się do siebie.

Co niby miał oznaczać kolor niebieski? Powódź spowodowana przeciekającą rurą u mugolskiego sąsiada z góry. Tak, jeśli tyle miałyby znaczyć moje przepowiednie, to zdecydowanie mogłam się z tym zgodzić. Zabawne wydawało się dla mnie też, że pomimo tego iż uważałam to za absurd, chciałam aby było prawdą.
***
- Czy to naprawdę będzie wielki problem, jeśli doniosę te cholerne 4 funty po południu?
Stałam w sklepiku z najlepszymi kanapkami w pobliżu budki telefonicznej, która miała przenieść mnie do Ministerstwa Magii. Nie miałam przy sobie żadnych funtów brytyjskich, a całą kieszeń zapełniona była czarodziejskimi galeonami. Tak bardzo nie chciałam odpuścić sobie śniadania w postaci tego cudownego przysmaku. - Przecież jestem tu stałym bywalcem, więc czemu mi pani nie ufa?

Wiedziałam, że była to nowa sprzedawczyni, jednak nikogo tym nie okłamywałam. Nparawdę chodziłam tam prawie codziennie.

- Niestety, proszę pani. Nie powinnam...

Moja cierpliwość dobiegała końca. Już byłam gotowa wyjść z tej kafejki i nigdy tam nie wracać. Zatrzymał mnie jednak głos mężczyzny, który ni stąd, ni zowąd pojawił się za ladą.

- Jakiś problem, Suzy?

Spojrzałam się na nowego przybysza. Miał ciemne, blond włosy, kości policzkowe, o które można było się skaleczyć. Dość szczupły i wysoki, jednak wyraz jego twarzy nie odrazu można było rozszyfrować jako radosny, czy godny zaufania...

- Tak, jest mały problem. Czy mogę rozmawiać z jakimś, nie wiem...kierownikiem? - poczułam przypływ adrenaliny, bo od czasów szkoły nie przepadałam za kłótniami. Jak widać było, burzliwego charakteru się nie pozbywa.

- Słucham? - w tym miejscu zabawa się skończyła. Pragnęłam powiedzieć, że to jednak głupie nieporozumienie i odejść, jednak mężczyzna zmienił tok zdarzeń - 4 funty?

Posłałam szybkie spojrzenie na Suzy- pracownice sklepu. Naprawdę miałam pragnienie rzucenia na nią Cruciatusa za to, że wytłumaczyła na czym polegała ta cała akcja.

- Oczywiście, że tak. Pani jest naprawdę stałym klientem. - Posłał naprawdę uroczy uśmiech, że aż trudno było go nie odwzajemnić. - Cezar?

- T-tak. Oczywiście. - opanowałam się. To tylko kanapka, a to tylko jakiś kierownik zwykłego sklepiku ze smacznymi kanapkami.

- Proszę, zapraszamy ponownie. Czekam na panią z 4 funtami. - odparł i z powrotem wszedł do pomieszczenia z ladą. Było trochę nieswojo, więc podziękowałam za kanapkę i tym razem naprawdę wyszłam z tego miejsca.

***

- Hermiona...ale jemu wybuchł dom!

Jako pracownik na stanowisku w Urzędzie Niewłaściwego Użycia Czarów, często czytam o niefortunnych wyczynach, z zasady młodych czarodziei.

- Kurczę, masz rację. Myślę, że chyba pędzie trzeba wysłać mu to zaproszenie...

- Zaproszenie - parsknęłam śmiechem. - Zaproszenie.

Dziewczyna spojrzała na mnie ukosem. Od jakiegoś czasu często gadałam coś bezsensu. To chyba brak snu.

- Jaasne...To może wyślesz? Masz takie ładne imię. Twoja pieczątka będzie wyglądała o niebo lepiej od mojej i...

- Hermiona - przerwałam. - Ron właśnie ma przerwę?

Kiwnęła nieśmiało głową.

- No, idź już. Twój czas na przerwę.

Dziewczyna posłała niesforny uśmieszek i wybiegła z gabinetu. Wzdychnęłam tylko i wzięłam się za pisanie wezwania na przesłuchanie. Następnie wzięłam protokół z wczorajszego przesłuchania, podpisałam i zwinęłam w zwój. Rozciągnęłam ramiona i wstałam powoli. Musiałam zanieść ten papier do Administracji Wizengamotu, gdyż muszą zaplanować, niestety rozprawę. Nic dziwnego. Sprawił, że sąsiadkę i jej dzieci wzniosło do góry jak balon, przez co było trzeba sprawdzić całe osiedle i jakoś sprostować sprawę mugolom...większość całe szczęście już nie pamięta całego zdarzenia.

Zamknęłam drzwi i kierowałam się w stronę gabinetu, w której władze sprawowała Pansy Parkinson- tak, to ona. Naprawdę musiała użyć swoich znajomości, aby dostać jakąś w miarę przyzwoitą pozycje w Ministerstwie. Jej owumenty były straszne, a opinia nauczycieli nie lepsza. Nie zgłębiałam się już bardziej w sprawę tej dziewczyny, bo tylko psuła mi krew.

- Hej Katie! - zawołał ktoś za mną. Odwróciłam się i zauważyłam Harrego, z Deanem, którzy prawdopodobnie wracali z przerwy, gdyż Harry miał uwalony krawat jakimś jasnym sosem, a Dean nie znajdował się na swoim piętrze.

- Najedzeni?

Pośmialiśmy się, a następnie ruszyliśmy w swoje strony. Miło było ich tu spotykać. Czułam się jak na ostatnim roku w Hogwarcie, kiedy razem go odbudowywaliśmy i kończyliśmy. Kiedy rozkwitła nasza przyjaźń i można było zapomnieć o dawnych, wojennych czasach. W świecie czarodziejów dalej panował pewien niepokój. W sumie mijały wtedy 4 lata od zagłady Voldemorta i zaczęcia nowego życia. Dalej nie ufano rodzinom związanych z śmierciożercami. Niestety, poczułam to na własnej skórze. Naprawdę ciężko pracowałam, aby w jakimś stopniu wymazać to ludziom z pamięci. Byłam po dobrej stronie, tylko, że nie we właściwym domu.

Chciałam już wejść do pokoju administracji, kiedy drzwi się otworzyły, a za nimi wyszedł wysoki i jak zawsze elegancki Blaise Zabini- jeden z przedstawicieli Międzynarodowej Współpracy Czarodziei.

- Witam pana delegata - posłałam mu niesforny uśmiech, który odwzajemnił. - Nie miałeś wracać jutro?

Pochylił się nade mną i szepnął do ucha:

- Dzisiaj wieczorem mamy naszą miesięcznice...

Szybko cmoknął mnie w płatek ucha i odszedł rzucając:

- Będę czekał przy fontannie.

Uśmiechnęłam się nieśmiało i weszłam do środka, cały czas myśląc o moim Zabinim.

- Hej Pansy, mam...

Wryło mnie.

Platynowa czupryna i szerokie barki.

Od razu było wiadomo, kto przyszedł z wizytą do dziewczyny.

Odwrócił się i zobaczyłam pełne obojętności szaroniebieskie oczy.

Lekko zadrżało mi serce.

anticlimax|draco malfoyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz