DZIK Z ERYMANTU IV

30 0 0
                                    

Dzień minął bez szczególnych wydarzeń. Na całe szczęście hotel był dobrzezaopatrzony. Kierownik wyjaśnił, że nie ma powodu do obaw. Prowiantu niebrakowało.Herkules Poirot spróbował nawiązać rozmowę z doktorem Lutzem, ale bez skutku.Lekarz jasno dał mu do zrozumienia, że psychologia interesuje go od stronyzawodowej, więc nie ma zamiaru dyskutować o niej z laikiem. Siedział w kącie,zatopiony w opasłym niemieckim tpmisku o podświadomości, co chwila robiąc licznenotatki i przypisy.Herkules Poirot wyszedł na dwór i spacerując bez widocznego celu, zawędrował wokolice kuchni. Spróbował wdać się w rozmowę ze starym Jacquesem, lecz ten byłgburowaty i podejrzliwy. Jego żona, kucharka, okazała się bardziej przystępna. Naszczęście mają spory zapas żywności w puszkach - wyjaśniła Poirotowi. Ale onakonserw nie uznaje. Paskudnie drogie, a w dodatku czy można się czymś takimnajeść? Dobry Pan Bóg nigdy nie miał zamiaru karmić ludzi konserwami.Rozmowa zeszła na temat personelu hotelowego. Na początku lipca zjeżdżająpokojówki i dodatkowi kelnerzy. Ale przez najbliższe trzy tygodnie prawie nikt nieprzyjedzie, tylko turyści, którzy zjadają tu obiad i zaraz wracają na dół. Ona, Jacquesi jeden kelner radzą sobie z tym doskonale.- Zanim przyjechał Gustave, był tu już chyba jakiś kelner, prawda? - zapytał Poirot.- Tak, rzeczywiście, ale był do niczego. Nic miał wprawy, doświadczenia - żadnaklasa.- Długo tu pracował, zanim Gustave go zastąpił?- Tylko kilka dni, niecały tydzień. Zwolniono go, oczywiście. Wcale nas to niezaskoczyło. Musiało do tego dojść.- I nie skarżył się z tego powodu?- Nie, skąd, wyjechał całkiem spokojnie. W końcu czego mógł się spodziewać? Tohotel wysokiej klasy. Tu się wymaga odpowiedniej obsługi.Poirot pokiwał głową.- Dokąd pojechał?- Znaczy się, ten Robert? - Wzruszyła ramionami. - Pewnie wrócił do tej obskurnejkawiarni, z której przyjechał.- Wyjechał stąd kolejką?Spojrzała na niego ze zdziwieniem.- Jakżeby inaczej, monsieur. Czy jest stąd inna droga?- A czy ktoś go odprowadził? - zapytał Poirot.Oboje wlepili w niego wzrok.- Też coś, uważa pan, że ktoś by odprowadzał takiego nicponia... może jeszczewyprawił mu uroczyste pożegnanie? Ma się swoje własne sprawy na głowie.- No właśnie - rzekł Herkules Poirot.Odszedł powoli, spoglądając w górę na budynek hotelu. Było to wielkie gmaszysko,w którym na razie otwarte było tylko jedno skrzydło. W pozostałych skrzydłach byłowiele pokoi, zamkniętych na cztery spusty, do których zapewne nikt nie zaglądał...Doszedł do rogu hotelu i niemal zderzył się z jednym z trójki karciarzy. Był to ten oziemistej cerze i bladych oczach, którymi spojrzał na Poirota bez wyrazu.Rozchylił nieco wargi, ukazując zęby jak narowisty koń.Poirot minął go i ujrzał przed sobą wysoką, zgrabną postać - madame Grandier.Przyspieszył kroku i zrównał się z nią.- Przykra sprawa, ten wypadek z kolejką - odezwał się. - Mam nadzieję, madame, żepani plany na tym nie ucierpią?- Jest mi to obojętne - odparła. Miała bardzo głęboki głos - pełny kontralt. Niespojrzała nawet na Poirota, lecz skręciła w bok i małymi bocznymi drzwiami weszłado hotelu.Herkules Poirot wcześnie położył się spać. Obudził się krótko po północy.Ktoś majstrował przy zamku w jego drzwiach.Usiadł na łóżku i zapalił światło. W tej samej chwili zamek ustąpił, drzwi się otworzyłyi stanęli w nich trzej mężczyźni - trzej karciarze. Są nieco wstawieni, pomyślał Poirot.Ich twarze miały głupkowaty, a zarazem wrogi wyraz. Ujrzał błysk ostrza brzytwy.Wysoki, barczysty mężczyzna zbliżył się do niego.- Przeklęta świnio! - warknął.Wybuchnął stekiem wyzwisk. Wszyscy trzej złowróżbnie zbliżyli się do bezbronnegoczłowieka w łóżku. - Potniemy go trochę, co chłopaki? Poszerzymy uśmiech panudetektywowi. Nie będzie dziś pierwszy.Podchodzili do niego powoli, zdecydowanie, ostrza brzytew błyszczały...Nagle za nimi odezwał się zaskakujący swym akcentem zza oceanu głos:- Rączki do góry!Odwrócili się błyskawicznie. W drzwiach stał Schwartz, ubrany w cudaczną piżamę wjaskrawe pasy. W ręku trzymał pistolet samopowtarzalny.- Rączki do góry, chłopcy! - powtórzył. - Strzelam nie najgorzej.Nacisnął spust. Kula świsnęła koło ucha najwyższego z nich i utknęła w drewnianejframudze okna. Trzy pary rąk momentalnie uniosły się w górę.- Można pana prosić, panie Poirier? - rzekł Schwartz.Herkules Poirot błyskawicznie wyskoczył z łóżka. Zebrał błyszczące brzytwy iobmacał wszystkich trzech, sprawdzając, czy nie mają innej broni.- A teraz jazda! - rozkazał Schwartz. - W korytarzu stoi wielka szafa. Okien nie ma. Wsam raz dla was.Wepchnął ich do szafy i zamknął ją na klucz. Odwrócił się do Poirota. Głos łamał musię z przyjemnego podniecenia.- No i proszę! Wie pan, panie Poirier, że niektórzy w Fountain Springs śmieli się zemnie, że wybieram się za granicę z bronią. "Jak ci się zdaje, dokąd jedziesz? -mówili. - Do dżungli?" Ale ten się śmieje, kto się śmieje ostatni. Widział pan kiedyśtakich drani?- Drogi panie Schwartz, zjawił się pan w samą porę - oświadczył Poirot. - Zupełniejak na scenie! Jestem panu wielce zobowiązany.- Drobiazg. Ale co teraz? Powinniśmy tych tutaj przekazać policji, a nie mamy jaktego zrobić. Ot i problem. Może lepiej porozumieć się z kierownikiem?- Kierownik, tak - bąknął Poirot. - Myślę, że wpierw jednak porozmawiajmy zkelnerem... Gustave'em, alias inspektorem Drouet. Ależ tak, kelner Gustave to wrzeczywistości detektyw.Schwartz wybałuszył oczy.- A więc, dlatego to zrobili!- Kto co zrobił?- Pan zajmował drugie miejsce na liście tych łajdaków. Najpierw pocięli Gustave'a.- Co takiego?- Proszę ze mną. Doktor już się nim opiekuje.Drouet zajmował mały pokoik na najwyższym piętrze. Doktor Lutz, w szlafroku,bandażował właśnie jego twarz.Kiedy weszli, odwrócił głowę.- A, to pan, panie Schwartz! Paskudna sprawa. Co za rzeźnicy! Nieludzkie potwory!Drouet leżał nieruchomo, pojękując.- Czy to coś groźnego? - zapytał Schwartz.- Nie umrze, jeśli o to panu chodzi. Ale nie wolno mu mówić... nie należy godenerwować. Opatrzyłem już rany, więc nie grozi mu zakażenie krwi.Opuścili pokój we trzech.- Mówił pan, że Gustave to oficer policji? - zwrócił się Schwartz do detektywa.Herkules Poirot skinął głową.- Więc co on tu robił?- Śledził bardzo niebezpiecznego przestępcę.Poirot w kilku słowach wyjaśnił sytuację.- Marrascaud? - odezwał się doktor Lutz. - Czytałem o tej sprawie w gazetach.Bardzo bym chciał się z nim spotkać. Musi w nim tkwić coś z gruntu nienormalnego.Chciałbym wiedzieć, jakie było jego dzieciństwo.- Ja natomiast chciałbym wiedzieć, gdzie on teraz jest - oświadczył detektyw.- Czy nie jest on jednym z tych trzech, których właśnie zamknęliśmy w szafie? -zapytał Schwartz.- Tak, to możliwe... tak - bąknął Poirot z niezadowoleniem. - Ale nie jestem pewien...Mam pomysł...Przerwał, wpatrując się w płowego koloru chodnik, na którym widać było ciemnerdzawe plamy.- Ślady stóp - powiedział. - Moim zdaniem to ślady kogoś, kto wdepnął w krew.Prowadzą do zamkniętego skrzydła hotelu. Chodźmy, musimy się spieszyć!Weszli za nim przez drzwi wahadłowe w ciemny, zakurzony korytarz. Idąc ślademstóp skręcili za róg i doszli do uchylonych drzwi.Poirot otworzył je i wszedł do środka. Wydał przeraźliwy krzyk.Znajdował się w sypialni. Łóżko było niedawno używane, a na stole stała taca zjedzeniem.Na środku podłogi leżały zwłoki mężczyzny. Był niewiele ponad średniego wzrostu.Zaatakowano go z dziką, niewiarygodną wręcz brutalnością. Na jego ramionach ipiersiach widniał z tuzin ran, a głowę roztrzaskano mu prawie na miazgę.Schwartz wydał zduszony jęk i odwrócił się, jak gdyby miał zwymiotować.Doktor Lutz z przerażeniem krzyknął coś po niemiecku.- Kto to? - zapytał Schwartz słabym głosem. - Czy ktoś z was wie?- Wyobrażam sobie, że znano go tu jako Roberta, niezdarnego kelnera -odpowiedział Poirot.Lutz podszedł do zwłok. Nachylił się i wskazał na coś palcem.Do piersi zmarłego przypięto kartkę, na której ktoś nabazgrał kilka słów atramentem.- Marrascaud nie będzie więcej zabijał ani oszukiwał przyjaciół!- Marrascaud! - wykrzyknął Schwartz. - Więc to jest Marrascaud! Ale co go tusprowadziło, na takie odludzie? I dlaczego twierdzi pan, że nazywa się Robert?- On tu występował jako kelner - wyjaśnił Poirot. - I jak twierdzą, był wyjątkowo złymkelnerem. Na tyle złym, że nikt się nie zdziwił, kiedy go wyrzucono. Wyjechał,prawdopodobnie z powrotem do Aldermatt. Ale nikt nie widział jego odjazdu.- Tak... a pańskim zdaniem, co tu się stało? - odezwał się Lutz powolnym, tubalnymgłosem.- Myślę, że wyjaśnia nam to zmartwiony wyraz twarzy kierownika - odparł Poirot. -Prawdopodobnie Marrascaud zaproponował mu dużą łapówkę w zamian zamożliwość ukrywania się w tej nie używanej części hotelu... Ale kierownik nie był tymzachwycony - dorzucił w zamyśleniu. - Oj, nie był.- Więc Marrascaud mieszkał w tej nie używanej części hotelu i nikt pozakierownikiem o tym nie wiedział?- Na to wygląda. Widzi pan, to bardzo możliwe.- A dlaczego go zabili? - spytał doktor Lutz. - I kto to zrobił?- To proste - zawołał Schwartz. - Miał się podzielić łupem ze swoją bandą. Ale niezrobił tego, oszukał ich. Zjawił się na tym odludziu, żeby się na jakiś czas przyczaić.Myślał, że to ostatnie miejsce, jakie im przyjdzie do głowy. Ale przeliczył się. Jakimścudem zwiedzieli się o tym i przyjechali za nim. - Dotknął zwłok czubkiem buta. - Iwyrównali z nim rachunki... w taki sposób. - Tak, nie było to spotkanie, jakiego sięspodziewaliśmy - mruknął Herkules Poirot.- Całe to gdybanie jest bardzo interesujące, ale mnie w tej chwili bardziej obchodzinasza obecna sytuacja - warknął poirytowany doktor Lutz. - Mamy przed sobą trupa.Ja mam na głowie chorego, a brak mi dostatecznej ilości lekarstw. W dodatkujesteśmy odcięci od świata. Jak długo jeszcze?- A my mamy trzech morderców zamkniętych w szafie! - dorzucił Schwartz. -Sytuacja, rzekłbym, interesująca.- Więc co zrobimy? - spytał lekarz.- W pierwszej kolejności musimy porozmawiać z kierownikiem hotelu - rzekł Poirot. -To nie przestępca, on tylko był chciwy. Poza tym jest tchórzem. Zrobi wszystko, comu każemy. Być może dostaniemy od mojego przyjaciela Jacquesa albo od jegożony kawałek sznura. Trzeba znaleźć dla naszych trzech złoczyńców jakieśbezpieczne miejsce, gdzie będziemy ich mogli pilnować, póki nie nadejdzie pomoc.Sądzę, że pistolet Schwartza skutecznie pomoże nam zrealizować wszelkie plany.- A ja? - zapytał doktor Lutz. - Co ja mam robić?- Pan, doktorze, zrobi wszystko, co w pańskiej mocy dla dobra pacjenta - odparłPoirot poważnie. - My zaś będziemy bez ustanku czuwać... i czekać. Nic więcej niemożemy zrobić.

12 prac Herkulesa - AGATHA CHRISTIEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz