Rozdział drugi - Śmierć i zmartwychwstanie

893 28 1
                                    

Zabawne, jak przerażająco głośne wydają się zwykłe, codziennie wykonywane czynności, gdy tylko panuje noc. 

Zagryzłam wargi i powoli wsunęłam klucz do zamka, mając wrażenie, że odgłos wprawianego w ruch mechanizmu byłby w stanie obudzić każdego serio-serio martwego. Kiedy rozległo się znajome kliknięcie, z największą rozwagą nacisnęłam klamkę i weszłam do sypialni, ciesząc się w duchu, że drzwi nie zaskrzypiały tak, jak miały w zwyczaju.

Zmrużyłam oczy, odszukując w ciemności drobną sylwetkę śpiącej Jessie. Słyszałam, że mamrocze coś przez sen, jednak słowa wypowiedziane w szczelny kokon z pierzyny były niewyraźne i trudne do rozszyfrowania. Wstrzymałam oddech i na palcach ominęłam zawsze trzeszczące pod stopami miejsce podłogi, ale zamarłam, kiedy Jessie poruszyła się niespokojnie. Mimo nieprzyzwyczajonych do ciemności oczu doskonale widziałam, jak po chwili szamotania się ze złością odkopała kołdrę na bok, a wreszcie zaczęła pocierać stopą o stopę, powoli zsuwając skarpetki. Kiedy wyrzuciła naburmuszone: „Boże, spociłam się jak świnia”, uśmiechnęłam się i zbyt głośno wypuściłam powietrze, zdradzając swoją obecność.

– Co robisz? – spytała zachrypniętym głosem, trochę za szybko odwracając głowę w moim kierunku. Wystraszyła się.

Wzruszyłam ramionami, sądząc, że mogła dostrzec ten gest. Nie wiedziałam, którą mieliśmy godzinę, ale po pozycji księżyca wnioskowałam, że drugą, może trzecią nad ranem. Niebo nie było już smoliście czarne i usłane gwiazdami (nawiasem mówiąc: nie widziałam nigdy wcześniej aż tylu nawet na wsiach), a ciemnogranatowe i rozjaśniające się. To właśnie uważałam za największą zaletę lata – bezbożnie długie dnie i szybko mijające noce. Nigdy nie byłam specjalnie wielką fanką ciemności.

– Przyszłam cię obudzić – odparłam zgodnie z prawdą. Oczywiście najpierw planowałam spakować nas obie, dając Jessie okazję do dłuższego pospania, ale nieważne.

– Co jest? Coś się stało?

Pokręciłam głową, wyciągając z kieszeni pomięte pudełko zapałek. Wcześniej, zanim poszłam wziąć lodowaty prysznic, przyniosłam do sypialni kilka świec, żeby ograniczyć do minimum szanse na spotkanie Millera krzątającego się po parterze i mamroczącego pod wąsem przekleństwa.

– Jedziecie z nami do Colorado – powiedziałam, podchodząc do komody. Odsunęłam na bok ciężki stos książek przytaszczony tu przez Jessie, która twierdziła, że nie mogła dłużej czekać na nadejście lepszego momentu do przeczytania serii o Harrym Potterze. Odłożyłam na półkę kilka plastikowych pudełek z grami wideo i dodałam: – Tata uznał, że powinniśmy ruszać jak najszybciej.

Liczyłam na odpowiedź, ale żadnej nie dostałam. Wciąż stałam odwrócona plecami do Jessie, której milczenie zdawało się wrzeszczeć, że nie chciała opuszczać na pierwszy rzut oka bezpiecznego domu, a tym bardziej ruszać na poszukiwania reszty mojej rodziny. 

Zazgrzytałam zębami, pewna, że gdybyśmy znaleźli się w sytuacji zmuszającej nas do porzucenia wszystkiego, by ratować panią Miller, cholera, nawet jej zidiociałego męża, na pewno nie byłabym w skowronkach, ale nie zostawiłabym ich na pastwę losu.

A przynajmniej chciałam w to wierzyć.

– Gadałaś przez sen – powiedziałam, by zagłuszyć ciszę i rozluźnić napiętą atmosferę. Mimo zrozumienia perspektywy Jessie nie potrafiłam pozbyć się z głosu rozgoryczenia, a może nawet śladowej urazy. Zapaliłam zapałkę, wpatrując się w dygoczący płomień. – Co ci się śniło?

Dwukrotnie MartwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz