Rozdział trzeci - Człowiek człowiekowi wilkiem...

566 22 1
                                    

Zatrzymałam pięść na kilka centymetrów od klaksonu, nieprzekonana, czy był to dobry pomysł. Minęły zaledwie sekundy, zebrane na krawędzi lasu zombie przeszły parę chwiejnych kroków, a ich podniecony warkot uświadomił tacie, że mieliśmy towarzystwo. Znieruchomiałam, zaciskając ręce na fotelu kierowcy.

– Nie wychodźcie! – krzyknął ojciec, przez dłuższy moment świdrując mnie wzrokiem, jakby naprawdę chciał powiedzieć: „Ani się waż”.

Był tak przewidywalny, że aż musiałam wywrócić oczami. Najwyraźniej zamieniłam areszt domowy na areszt samochodowy.

– Co się dzieje? – Jessie w mgnieniu oka doskoczyła na przód samochodu i uwiesiła mi się na ramionach. Słyszałam, jak głośno przełknęła ślinę, i poczułam, że uścisk jej dłoni zelżał, a w końcu całkowicie zniknął. – Jest… – Na moment zamilkła, jakby jakieś słowo nie zdołało przejść jej przez gardło. – …ich ponad dziesięciu…

Usłyszałam tatę:

– Żadnego strzelania!

Obejrzałam się za siebie, by zapytać, czy wszystko w porządku, ale kiedy to zrobiłam, Jessie już koło mnie nie stała. Z dziwnie nieprzytomnym spojrzeniem bardzo powoli usiadła na kanapie, ręką przytrzymując się stolika i wyglądając tak, jakby zaraz miała puścić pawia. Nawet nie wiedziałam, że ludzie w ułamku sekundy potrafią zrobić się bladzi jak ściana.

Otworzyłam usta i prawie postąpiłam o krok w jej stronę, gdy usłyszałam pierwszy w życiu dźwięk rozwalanej czaszki. Zanim z przebiegającym po plecach dreszczem odwróciłam się ku frontowej szybie, kątem oka dostrzegłam, jak Jessie podskoczyła ze strachu. Podczas kiedy Miller z przerażeniem na twarzy szarpał się ze stawiającymi opór drzwiami minivana, tata wziął porządny zamach siekierą, której ostrze zakleszczyło się między rozpłatanymi kośćmi czaszki trupa. Gdy zombie gwałtownie zwiotczał i osunął na ziemię, a ojciec potężnym buciorem przytrzymał jego głowę, by wyszarpnąć z niej broń, Delsin z niepokojącym wybuchem śmiechu odepchnął innego umarlaka, oszczędzając tacie jednego kłopotu. Usmarowane zaschłą krwią ręce schwytały Millera za kołnierz koszuli, a sztywniak już miał zatopić zęby w jego szyi, gdy Irlandczyk w ostatniej chwili z impetem cisnął nim o minivana, którego drzwi wreszcie się otworzyły, i załatwił trupa celnym dźgnięciem rurą.

– Jak możesz tak na to po prostu patrzeć? – spytała cicho Jessie. – Tak obojętnie?...

Obruszyłam się, ignorując pytanie. Wcale nie uważałam, że zachowywałam się obojętnie, a tak naprawdę było mi bardzo daleko do faktycznej obojętności, w końcu właśnie toczyłam wewnętrzną walkę, rozdarta między zachowaniem posłuszeństwa i uszanowaniem woli ojca, który kategorycznie nie chciał, bym się narażała, a chęcią wyskoczenia z dusznego auta oraz pierwotnym pociągiem do rozwalenia kilku łbów. Z narastającą w piersi niecierpliwością i przejmującą obawą przyglądałam się tacie, z pomocą zaśmiewającego się Delsina właśnie załatwiającego ostatnich umarlaków. W minivanie dostrzegłam skulonego na fotelu pasażera Millera poruszającego się tak, jakby przetrząsał zawartość naszego schowka. 

Cisza wdarła się do środka kempingowca przez uchylone na kilka centymetrów boczne okno; ustało charczenie kąsaczy podekscytowanych wizją gorącego, żywego posiłku, wibrujący i mięsisty dźwięk rury przebijającej się przez oczodół wprost do mózgu oraz łomotanie siekier o czaszki.

– Chyba będę rzygać…

Odwróciłam się. Najpierw spojrzałam na panią Miller – siedziała na łóżku w sypialni, ukrywając twarz w dłoniach, i nic nie wskazywało, że usłyszała córkę, a potem na zielonkawą na twarzy Jessie. Wyjrzałam przez okno i gdy upewniłam się, że byliśmy bezpieczni, chwyciłam ją za przegub i wyprowadziłam na świeże powietrze, stając tak, by nie musiała patrzeć na już dwukrotnie martwe trupy. Założyła włosy za uszy, pochyliła i ręką przytrzymała się nagrzanego od słońca kampera, kiedy ja zajrzałam za samochód, chcąc sprawdzić, czy w lesie zostały jeszcze jakieś zombie.

Dwukrotnie MartwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz