V 4 V

1.3K 137 21
                                    

Tak jak Shiro wcześniej idealnie wpasował się w rolę starszego brata, którego Keith nigdy nie miał, tak Coran szybko przyjął pozycję fajnego, aczkolwiek nieco ekscentrycznego wujka.

Podobny los o dziwo spotkał Kolivana, czego w zasadzie nikt się nie spodziewał.

Lance twierdził, że większość dorosłych po prostu czuła niemożliwą do pokonania potrzebę sprowadzenia go na dobrą drogę i zaopiekowania się nim. Nazwał go też typowym przykładem głównego bohatera, więc Keith nie za bardzo ufał jego opinii. Zwłaszcza, że z ich dwojga, Keith uważał, że to niebieski paladyn urodził się dla światła reflektorów. Oczywiście jednak nie przyznałby tego głośno, co by mu do głowy nie uderzyła woda sodowa.

W każdym razie, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, Kolivan poradził sobie z nowym nastoletnim nabytkiem dość szybko.

Oczywiście nie obyło się bez początkowych kłótni o to, że wiecznie coś przed Keithem ukrywał, ale do uszu byłego paladyna dość szybko zaczęły docierać szepty, że tak zwany szef wszystkich szefów w tej tajnej organizacji miał do niego słabość.

Z tego też powodu nie powinno było go zdziwić, że w dniu planowanego spotkanie z drużyną Voltrona, na moment przed wyjściem na poprzedzającą je misję został wezwany na mostek.

- Chciałeś mnie widzieć, sir? - zapytał wchodząc do fioletowego, jak większość na statku zresztą, pomieszczenia.

- Nie inaczej. Na twojej misji zastąpi cię Vaghya. Mam dla ciebie bardziej spersonalizowane zadanie - kąciki ust lidera ostrza zadrżały, jakby skłaniały się do tak rzadkiego na tej konkretnej twarzy uśmiechu.

Keith niecierpliwie przystąpił z nogi na nogę, nie wiedząc, czy ta spersonalizowana misja zajmie dłużej i jeszcze bardziej odwlecze jego plany.

- Na czym dokładnie ma to zadanie polegać? - zapytał, po czym szybko się poprawił. - Sir.

- Pomożesz aktualnemu czerwonemu paladynowi, poprzedniemu niebieskiemu, jeśli tak wolisz go nazywać, dostarczyć księżniczce pewnego więźnia - wytłumaczył spokojnie, z tonem głosu człowieka... To znaczy kosmity, który nie przyjmował sprzeciwu.

Nie, żeby Keith zamierzał się sprzeciwiać. Darowanemu koniu się w zęby nie zagląda, bo nie wiadomo kiedy ostatni raz widział dentystę.

Bez zbędnego ociągania się, z energią jakby opętało go międzygalaktyczne bóstwo kofeiny, Keith udał są na swoją misję.

Żeby nie było w życiu za łatwo, coś się oczywiście musiało zepsuć. Zaszczyt ten przypadł na wbudowany w jego maskę komunikatorów.

Ktoś mógłby oczywiście zapytać, w czym problem? Nie mógł po prostu zdjąć kaptura i pogadać z Lance'm jak normalny człowiek?

Zrobiłby to, gdyby nie fakt, że atmosfera planety, na której miała odbyć się misja była wysoce toksyczna dla organizmów oddychających tlenowo.

Nie miał nawet czasu, by znaleźć inny sposób komunikacji. Wylądował i włączył przycisk awarii kanału komunikacyjnego, żeby Lance wiedział, czemu się nie odzywa. W odpowiedzi usłyszał dobrze znany ku głos, w stronę którego automatycznie się odwrócił.

- Spokojnie mogę gadać za nas oboje - powiedział Lance tonem, który Keith rozpoznawał z czasów, gdy był jeszcze świadkiem nieudanych przygód natury romantycznej, które zdawały się cały czas spotykać drugiego chłopaka. Keith skinął głową, mając nadzieję, że ten uniwersalny gest wystarczy. Zupełnie zapomniał, jak dobrze było go widzieć na żywo.

Wtedy stało się coś, co sprawiło, że zrozumiał pewną rzecz. Praktycznie podstawowy fakt, fundament wiedzy.

Lance potrafił być naprawdę tępy, gdy przyszło co do czego. Wyglądało na to, że historia z płcią Pidge niczego go nie nauczyła.

- Nie wiedziałem, że zdarzają się też niskie galry... - skomentował paladyn. - To znaczy nie licząc mojego... Uh.. Przyjacielem Keitha. Ale on się nie liczy, bo on jest praktycznie wyjątkiem od każdej reguły. Powinieneś... naś... ? go znać, bo też jest w tych waszych dzikich marmorytkach.

Keith, jak zrobiłby niejeden na jego miejscu, zignorował fakt, że nie został rozpoznany i obróciwszy się na pięcie, począł iść w kierunku, który wskazywały współrzędne misji.

Gdyby nie fakt, że od poznania Lance'a jego tolerancja na niedorzeczność wzrosła kilkakrotnie, a i głos paladyna był przyjemny, w obiektywny sposób oczywiście... To cierpliwość Keitha zostałaby wystawiona na próbę.

Następne równe sto osiemdziesiąt trzy tiki marszu do celu spędził bowiem słuchając długiego i zaskakująco przemyślanego wywodu o nim samym.

Zdążył się dowiedzieć, że Lance uważa jego włosy za idiotyczne, ale jednocześnie chce sprawdzić, czy są tak miękkie jak wyglądają. Usłyszał o długiej historii o tym, jak Lance zobaczył go po raz pierwszy w szkole i został rzekomo brutalnie zignorowany. Nie oszczędzono mu również wykładu o tym, że nie ważne jak fajna jego porywczość może się wydawać, w końcu zrobi sobie krzywdę.

- Naprawdę! Mogę cię nazywać Steve? Więc Steve, przysięgam, ja przez niego osiwieję! Albo dostanę zmarszczek ze stresu! Wiesz ile ja pracuję na tą cerę? I wszystko na nic, bo się muszę o niego wiecznie martwić - narzekał Lance.

Keith, którego policzki piekły praktycznie od początku tej dziwnej podróży, czuł jakby ktoś miał go zaraz podpalić. Zaczął się przelotnie zastanawiać, czy kostium ostrza jest ognioodporny.

W końcu dotarli do celu, którym okazał się być duży, abstrakcyjnie wyglądający budynek. Zbudowany był cały z materiału przypominającego krzyżówkę między cegłą a czarnym marmurem.

Obserwował jak Lance podłącza do wejścia jakieś urządzenie, najpewniej wynalazek Pidge i dotarło do niego, że w pewnym momencie będzie musiał wyjawić swoją tożsamość, a razem z nią, że słyszał to wszystko.

Wtedy doszedł do wniosku że Lance go zabije.

Teoretycznie zostanie zamordowanym przez gościa, którego twarz chcesz walnąć swoją twarzą w mniej lub bardziej romantyczny sposób nie jest złym pomysłem na śmierć. Z naciskiem na teoretycznie.

Czas sądu ostatecznego nadszedł, gdy weszli do budynku i skanery pokazały mu, że powietrze jest a nim stuprocentowo bezpieczne.

Jeśli tego było mało, Lance także zdjął swój hełm i spojrzał na niego z ciekawością.

Keith westchnął i zdjął swój kaptur, razem z maską.

Niebieski hełm spadł z hukiem na ceglano-marmurowo-coś podłogę.

- KeItH?!

~~~~~~~

Jestem zła, bo zrobiłam cliffhanger czy dobra, bo zrobiłam szybki update?

Oto jest pytanie

Btw, w tej wersji, jako że taco, Kolivan jest spokrewniony z Krolią i tym samym naprawdę wujkiem Keitha. Z tym, że nasz kochany fioletowy kotek z kosmosu o tym nie wie

W kosmosie nie ma zasięgu /KLANCE/ skończone Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz