3. saturday nights

122 13 1
                                    

i guess there's certain dreams that you gotta keep
'cause they'll only know, what you let 'em see

Skakałem w grupie przed nim, więc mogłem spokojnie obejrzeć ten skok. Wiedziałem, że powinienem skupić się na swojej drużynie, ale mimowolnie trzymałem kciuki, by to on skoczył jak najdalej. Nienaganny lot, ładny telemark i radość po wylądowaniu - na ten widok nie mogłem się nie uśmiechnąć. Tak naprawdę miałem ochotę podbiec tam i cieszyć się razem z nim, ale na to nie mogłem sobie pozwolić. Jeszcze chwila, konkurs się skończy, zrobimy co mamy zrobić i w końcu będziemy mieli czas dla siebie.

***

Stałam obok Alexandra Stoeckla, który z uśmiechem przyglądał się Norwegom wchodzącym na najwyższy stopień podium. Klaskał i cieszył się jak małe dziecko. Wygraliśmy, a Austriacy i Polacy mogli tylko walczyć o drugie miejsce, na którym ostatecznie stanęli ex aequo. 

A ja? Z jednej strony powinnam się cieszyć, przecież pracowałam z nimi całe lato i przyczyniłam się do takich dobrych wyników, ale z drugiej strony całe lato wysłuchiwałam także, od zawodników stojących na tym pudle, tylu chamskich komentarzy i wyzwisk, że nie pozwalało mi to cieszyć się z ich sukcesów. Nie wiem czy nawet złote medale na olimpiadzie zdobyte przez nich jakkolwiek by mnie w tamtym momencie wzruszyły.

Hymn Norwegii. Niewielu tu było naszych rodaków, więc śpiewała prawdopodobnie tylko norweska kadra. Swój wzrok skierowałam przed siebie, co szybko okazało się być błędem. Spojrzałam prosto w oczy Daniela. Przeszywające mnie na wylot, piękne, niebieskie oczy. Zwolnij Nora, albo chociaż zmień kierunek. Odwróciłam wzrok chcąc jak najszybciej uciec od tego niezręcznego momentu.

Koniec, to znaczy prawie koniec. Musieliśmy jeszcze poczekać aż gwiazdy dnia przejdą przez strefę mediów i udzielą miliona wywiadów, dopiero po tej szopce można było wracać do hotelu. Stoeckl spojrzał na mnie i pokręcił głową.

- To potrwa jeszcze przynajmniej godzinę - zaczął. - Jeśli bardzo ci zależy, to możesz tu z nami zostać, ale ja nie widzę takiej potrzeby. Do hotelu masz dziesięć minut, trafisz tam sama? - Przytaknęłam. - Poza tym, jakoś słabo wyglądasz. Jadłaś coś dzisiaj w ogóle?

- Um... - W głowie miałam dzisiejszą niezbyt miłą sytuację z rana i batona energetycznego, którego znalazłam później na dnie plecaka - moje śniadanie. No i obiad też. - Coś tam zjadłam. - Znów pokręcił głową.

- Idź już, tylko nie zgub się, proszę. I nie szlajaj się po mieście, jutro z samego rana mamy zebranie sztabu - powiedział i poszedł w stronę reszty kadry, która zdążyła się już od nas oddalić. Pracowałam tu już kilka dobrych miesięcy, ale nadal nie byłam do końca pewna jak powinnam się do niego zwracać. Jak do starszego ode mnie mężczyzny, przełożonego? Czy może jak do dobrego przyjaciela rodziny, którego znałam od dziecka? Był moim szefem, ale jednak martwił się o mnie i mimo wszystko trochę mi ojcował. Czy to właśnie to tak denerwowało wszystkich dookoła? Nie wiem, ja nie widziałam w tym nic złego, po prostu czasem za bardzo się martwił.

***

- Dajcie spokój - westchnąłem przewracając oczami. - Jutro konkurs, wolałbym się wyspać, żeby go nie zawalić. - Niestety zabrzmiało to dość żałośnie i prawdopodobnie oni też tak uważali, bo nawet nie brali pod uwagę moich słów.

- Nie udawaj takiego grzecznego Tande! - Robert poklepał mnie po plecach. - Poza tym przecież nie będziemy siedzieć do rana, a nawet jeśli, to nie przytrzymamy cię tam siłą. - Wzruszył ramionami. - Raczej nie. Ale jeżeli nie przyjdziesz nawet na chwilę to na pewno użyjemy siły.

Wiedziałem, że nie ważne jakie argumenty padną z moich ust - oni i tak nie dadzą mi spokoju, byli zbyt uparci, a ja za mało stanowczy. Wrzuciłem więc tylko sprzęt do mojego pokoju i ruszyłem w stronę pomieszczenia zajmowanego przez Johanssona i Fannemela. Tylko na chwilę. Pół godzinki, bo przecież jestem umówiony, a nie chcę się spóźnić.

Po otwarciu drzwi ujrzałem obraz, którego nikt nie spodziewałby się ujrzeć w pokoju sportowca tuż przed zawodami. Na małym stoliku między dwoma łóżkami stała duża, szklana butelka, wyglądająca jak wyjęta prosto z lodówki i cztery kieliszki. Zapowiadała się długa noc. Ale nie dla mnie, dla nich. W końcu przyszedłem tam tylko na chwilę.

every breath you take | daniel andre tandeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz