1.2 november rain

184 15 2
                                    

everybody needs some time on their own 
don't you know you need some time all alone

Nienawidzę ich, nienawidzę ich wszystkich. To miała być praca moich marzeń. Stoeckl od zawsze był przyjacielem mojego ojca, to naprawdę takie złe, że ten fakt ułatwił mi zdobycie posady? Tak, nie miałam za wiele doświadczenia i tak, mimo to zostałam asystentką trenera norweskiej kadry skoczków narciarskich, ale przecież nikt nie urodził się z bagażem doświadczeń i umiejętności na plecach. Każdy musiał zacząć od zera. Czy to było jakimś przestępstwem? Nie. Więc dlaczego oni mnie za to tak nienawidzili?

Tak naprawdę nie wiedziałam z jakiego powodu przyszłam akurat tutaj. Chyba po prostu pomyślałam, że samotne włamanie się na zamknięty teren będzie idealnym sposobem na spędzenie tej okropnej nocy w Wiśle. W dłoni trzymałam latarkę, na wypadek gdybym jednak potrzebowała cokolwiek zobaczyć, bo mimo, że znałam teren skoczni nawet dobrze, to wyłączone światła i całkowita ciemność mogły sprawić problem.

Ledwo zdążyło mi to przejść przez myśl, a na mojej drodze wyrósł jakiś niezidentyfikowany obiekt, o który zahaczyłam nogą. Szybko wyciągnęłam rękę w bok i udało mi się obronić od upadku łapiąc znajdujący się obok murek. Odetchnęłam z ulgą i nie chcąc już więcej ryzykować własnym życiem zapaliłam latarkę, której światłem oświetlałam teraz swoją drogę.

Stanęłam na chwilę by zastanowić się w którą stronę iść. Już chciałam skręcić w prawo, gdy właśnie z tamtej strony dobiegło mnie głośne skrzypnięcie. Czyli jednak nie w prawo wzruszyłam ramionami i ruszyłam dalej przed siebie. Zgasiłam latarkę, uznając, że jednak wolę umrzeć potykając się o coś, niż zostać zauważona przez osobę, która spowodowała tamto skrzypnięcie. Jak ja niby miałam się wytłumaczyć z włamania na skocznię? Poza tym, jeśli chłopaki by się o tym dowiedzieli - nie daliby mi żyć.

Kiedy już prawie dotarłam do mojego celu, jakim był odjazd skoczni, napotkałam na drodze przeszkodę w postaci otaczającej go bandy. Może miała na to wpływ późna godzina, albo po prostu brak logicznego myślenia, ale zamiast przejść jeszcze parę kroków do wejścia, postanowiłam ją przeskoczyć. Czy to mogło się nie udać? Owszem.

Cała wspinaczka zapowiadała się bezproblemowo, gdy nagle moja noga stanęła w złym miejscu i wydobyło się spod niej skrzypnięcie. Przestraszyłam się, przyspieszyłam tempo i kilka sekund później byłam już po drugiej stronie. I wtedy mnie zamurowało. Kilkanaście kroków przede mną zobaczyłam postać, wysoką i szczupłą. Może to jakiś skoczek? Kolejny raz nie pomyślałam i od razu zapaliłam latarkę, zdradzając tym samym swoją obecność.

Norweska kurtka. Jeszcze lepiej. Mężczyzna, bo tyle udało mi się wywnioskować z postury, nie ruszał się. Prawdopodobnie jego też nie powinno tu być, więc postanowiłam wykorzystać swój spryt i udawać, że doskonale wiem co robię.

- Proszę pana! - zaczęłam. Starałam się, by moje słowa brzmiały stanowczo, ale nie byłam pewna czy to się udało. Nie usłyszałam żadnej odpowiedzi, nadal też się nie poruszył. - Nie można tu przebywać o tej porze. - Mężczyzna odwrócił się i zerknął na mnie, a potem pobiegł w stronę wyjścia. Mogłabym pomyśleć, że się mnie przestraszył, ale przez ułamek sekundy widziałam całkiem dobrze jego twarz i tym razem ja zamarłam. Tande. Już wyobrażałam sobie jutrzejszą rozmowę przy śniadaniu o tym jak mała, grzeczniutka Nora, pupil trenera, włamała się nocą na skocznię. Każdy powód będzie dla nich dobry do wyśmiewania się ze mnie. A jeśli powiedzą trenerowi? Świetnie, Stoeckl mnie zabije.

every breath you take | daniel andre tandeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz